×

[Rec-Pack] Se7en

Niespodziewanie, ale bardzo się z tego cieszę, styczeń 2014 obrodził w seanse filmowe. Wystarczyło w zasadzie zniwelowanie tego, co przeszkadzało mi w oglądaniu najbardziej – długiej decyzji o tym, co chcę oglądać. Tak, wybieranie filmów jest zawsze koszmarem, który potrafi trwać w nieskończoność. Gorsze jest chyba tylko polecanie komuś jakiegoś filmu. Wiecie, pyta: „Q, co polecasz? Ty w tym siedzisz, rzuć coś”, a ja automatycznie blokada. Prawda jest taka, że nikt ci nic dobrego dla ciebie nie poleci, bo nie jest tobą. Może polecić coś co się jemu podobało, ale to nie jest rozwiązanie problemu. Jeśli sam nie wiesz, co chcesz obejrzeć, to nikt tego nie będzie wiedział za ciebie! I właśnie tej ostatniej złotej myśli się trzymam w takich przypadkach, choć zwykle druga strona się obraża, że jestem świnia. Ale zawsze lepsze to niż słuchać potem od Aśka (nieco inna sytuacja, w której wybieramy film do obejrzenia we dwoje): ej, namówiłeś mnie do obejrzenia z tobą tego filmu, a tu psa zabili!

No bo ja, kurde, wiem, że w jakimś filmie psa zabiją! Tak, najgorsze są takie pytania, gdy pytający nawet nie wie, na jaki gatunek ma ochotę. A nawet jak wie, to co z tego. „Rzuć jakąś komedią”. Git, ja się śmiałem na filmie o krwiożerczej waginie, która budziła swoją właścicielkę jęcząc „Nakarm mnie, nakarm mnie!”. Prawdopodobne, że pytający nie będzie się z tego śmiał…

A teraz po tym niespodziewanym i niezaplanowanym wstępie – dwa słowa szybkich recek tego, co już za mną.

Sound City

Pisałem całkiem niedawno o kilku muzycznych dokumentach, ten należy do tej samej grupy: muzycznych dokumentów o słynnych studiach nagraniowych. I w zasadzie to samo mógłbym o nim napisac co pisałem już w przypadku „Muscle Shoals” czy „The Wrecking Crew!” – otóż okazuje się, że 75% całej muzyki na świecie zostało nagrane w kilku studiach na krzyż. Także i przez Sound City przewinęła się cała masa znanych artystów.

A zwabił ich do Los Angeles niepowtarzalny analogowy mikser i luźna atomsfera, z której słynęło to studio.

SC to nie tylko opowieść o tytułowym studio, ale także historia muzyki w pigułce. Podróż przez kilka okresów w muzyce odkreślonych od siebie grubą kreską w postaci wynalezienia zapisu cyfrowego odsyłającego do lamusa analogowy sposób zapisu dźwięku. Jest jednak w tej historii happy middle w postaci kultowego albumu nagranego przez Nirvanę.

I to właśnie Dave Grohl z Nirvany jest autorem filmu i jego narratorem. Całość jest bez wątpienia ciekawa i warta obejrzenia, ale gdy zamienia się w nieświadome przechwałki Grohla, że nagrał piosenkę z Paulem McCartneyem to już można wyłączać. „Sound City” też dzieli się na dwie części: tę ciekawą o muzyce i tę ciekawą mniej o najnowszym (na moment powstawania filmu) muzycznym dziecku Grohla. 7/10

***

The Terror Live

Przenosimy się do Korei Południowej, gdzie właśnie nadawana na żywo jest sztampowa audycja radiowa prowadzona przez byłą gwiazdę telewizji zdegradowaną po jakimś tam skandalu do radia. W pewnej chwili dzwoni słuchacz i żąda spotkania się z prezydentem. Jeśli do tego nie dojdzie – zacznie detonować bomby. Nikt nie traktuje go poważnie do czasu aż wysadzi w powietrze duży most.

Standardowy raczej thriller, który rozwija ciekawy pomysł na film we wciągającą opowieść, ale nie robi tego na tyle skutecznie, żeby nie szczędzić mu zachwytów. Na pewno warto pochwalić go za oszczędność, bo stosunkowo (przynajmniej na to wygląda) małym kosztem udało się stworzyć film wyglądający jak blockbuster. Dużo się dzieje (choć w zasadzie w jednej lokacji), są wybuchy (choć raczej dużo dymu), jest napięcie ocalonych po wybuchu (choć bardziej w słuchawce telefonicznej) – nie ma się wrażenia, że tak naprawdę film niewiele z tego pokazuje. Czyli udaje się mu oszukać widza, by czuł, że ogląda większe widowisko niż w rzeczywistości.

Trochę się zawiodłem, bo myślałem, że całość zostanie nakręcona w czasie rzeczywistym. Nie została. Ale i tak, głównie dzięki kozackiej końcówce: 7/10

***

Klątwa laleczki Chucky [Curse of Chucky]

Zupełnie przypadkowo trafiają się same Siódemki. To dobrze, bo nie miałem pomysłu na tytuł 🙂

Z Chuckym spotkałem się po raz pierwszy, jak większość z nas, w Złotej Erze Wideo. Pewnie z dziesięć razy go oglądałem, choć dziś niewiele z tego pamiętam. No ale bez wątpienia był to hit, a sama postać zabójczej laleczki kultowa.

Kolejnych części jego przygód już chyba nie śledziłem. Dużo w tej recce słów „chyba”, ale to były takie czasy, że równie dobrze wszystko mogłem oglądać jak leci i zapomnieć po latach. Na pewno nie zaliczyłem ostatnich dwóch części, ale chyba odbiegam od tematu, więc do sedna. Skoro „Klątwa…” wpadła mi pod oko to ją zarzuciłem. Bez oczekiwań jako raczej chłodny fan samego Chucky’ego.

Główną bohaterką tej odsłony jest niepełnosprawna dziewczyna (Funny Fact: grana przez córkę głosu Chucky’ego), której matka ginie w tajemniczych okolicznościach. Tymi tajemniczymi okolicznościami jest oczywiście sam Chucky, który już zaczyna ostrzyć nóż na resztę rodziny.

Całkiem udany film, o ile oczywiście nie przeszkadza Wam gadająca lalka, która zmienia wygląd w zależności od tego czy jest grana przez kukłę, czy komputerową animację 😉 Nie wiem, ile wspólnego ma ta część z poprzednimi, ale ogląda się ją sprawnie. Głównie za sprawą tytułowego bohatera, który zarzuca sporą ilość onelinerów i dwuznacznych tekścików. 7/10

***

Cutie and the Boxer

Nominowany do tegorocznych Oscarów dokument o japońskim artyście mieszkającym w Nowym Jorku. A raczej o jego żonie, niespełnionej japońskiej artystce, która mieszka w Nowym Jorku. Chciała tu zrobić karierą, a skończyła jako żona i matka zadufanych w sobie alkoholików. Teraz jednak nadchodzi jej czas i wkrótce będzie mogła pokazać światu swoją sztukę. A przynajmniej Nowemu Jorkowi.

Kolorowa historia miłosna pisana przez ekscentryka o bogatej przeszłości pełnej wystaw, na których nic nie zarobił i spotkań z Andym Warholem, z których nic nie wynikło. Właściwie jego kariera to jedno wielkie pasmo rozczarowań, których cichym świadkiem była nieskarżąca się na nic żona, bez której nasz artysta dawno by zginął. Zanim film się skończy, nauczymy się co to znaczy: trudna miłość.

Jak przystało na dokument o artystach także i sam film ma artystyczne zacięcie przez co nie jest takim zwykłym zwykłym dokumentem. Na pewno komuś taka forma może odpowiadać, ale mnie specjalnie nie urzekła. Choć niczego nie mogę jej zarzucić. Po prostu nie moja bajka i tyle. A i tak 7/10

(1674)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004