Mogę ponarzekać? Mogę? MOGĘ?! Ogólnie tak, bo na film to ponarzekam za chwilę… Nie mogę? No to nie ;P
Niedaleka przyszłość (choć w sumie mam nadzieję, że daleka). Większość ludzi na skutek nie wiadomo czego (nie licząc tych, którzy potem od ugryzień; nawet, jeśli to zapewne większość), bo to mało ważne, zamienia się w krwiożercze zombie. Plątają się po świecie i, jak to zombie, wcinają co im się pod szczęki nawinie. Jedyny azyl niezarażonych to Miasto otoczone wysokim Murem. Mieszka w nim córka Szefa Wszystkich Szefów, która pewnego dnia podczas jednej z akcji wpada w kłopoty. A właściwie wpadłaby, gdyby nie główny bohater tego filmu – przystojny zombiak z masą przemyśleń – który zamiast ją zjeść to zabiera ją do swojego prywatnego samolotu i postanawia ochronić.
Całkiem przyjemny film. Byłby. Pomysł na niego jest całkiem udany (mimo że zmierzchopodobny i sam zresztą oparty na jakiejś książce, której podejrzewam jest już z fafnaście tomów? ale może się mylę) i zwiastuny też miał całkiem udane, a przynajmniej takie, które nie odrzucały od filmu. Postanowiłem więc spróbować i zaczęło się bardzo fajnie. Udane voiceovery głównego bohatera ironicznie komentowały to, co dzieje się w jego głowie i w otoczeniu, niebanalny pomysł na film (P.O.V. zombie rozwinięty ostatnio w świetnej nowelce wchodzącej w skład „V/H/S 2”) zachęcał do śledzenia tego, co dalej, a dość odważne jak na tego typu filmu (młodzieżowe) sceny tylko przekonywały, że dalej nie przerodzi się to w typowo-„straszny” młodzieżowy romans. Niestety, dupa.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że moje oczekiwania całkowicie zawiódł banalny, jednotorowy scenariusz. Pomysł był wymagający – jak tu przekonać widza, że dziewczyna może zakochać się w zombie – i zastanawiałem się, jak z niego sprytnie wybrną. Wybrnęli po linii najmniejszego oporu. Żeby było prościej nasz zombie ma całkiem duży zasób słów, wcale nie śmierdzi, jest przystojny („jak na seryjnego mordercę”), a dziewczyna ani przez sekundę nie przejmuje się tym, że dopiero co straciła miłość swojego dotychczasowego życia. Im dalej nasz zombie coraz mniej przypomina zombie, a i zombiezachowań w zasadzie nie posiada prawie wcale. Lubi cool muzykę (najlepsze w tym filmie – OST), ma modną chawirę, umiejętności manualne rozwinięte… A potem zombiakom zaczynają się świecić serduszka i w ogóle jest już słodko. Bzdura
Zdaję sobie sprawę, że pisanie „bzdura” o filmie opowiadającym o wyimaginowanych istotach nie jest zbyt mądre, ale serio, zombiaki to nie jest jakiś nowy wymysł. Ten filmowy monster ma już swoją charakterystyczną tożsamość sięgającą początkami hen daleko, bo aż do końca XIX wieku (a nawet jeszcze wcześniej, ale nie zagłębiajmy się w szczegóły) i zdążył utrwalić się w świadomości czytelnika/widza tak mocno, że diamteralne burzenie jego obrazu tylko po to, żeby walnąć com-roma (oryginalnego, ale dalej com-roma; no zom-roma, wiem) budzi mój naturalny sprzeciw. Szczególnie że to nie wampir – tak samo zresztą postawiony na głowie w „Zmierzchu„ – który i bez świecących na słońcu udogodnień, nawet ze swoją krwiożerczą naturą jest i zawsze był uosobieniem erotyzmu. Nie tędy droga – z zombiaka kochanka nie zrobisz. A jak już bardzo chcesz to zrobić, to choć trochę się wysil, a nie kształtuj biednego zombiaka w odpowiadający twojej historii sposób.
Dlatego, choć to momentami mocno zabawny i fajnie nakręcony film, w którym i John Malkovich miga i nawiązanko do Romea i Julii się znajdzie, ode mnie więcej niż 6/10 nie dostanie, bo jego potencjał został tu koncertowo spaprany.
(1548)