×

Faceci w czerni 3 [Men in Black 3], Kronika [Chronicle]

Faceci w czerni 3 [Men in Black 3]

Nawet nie chce mi się liczyć, ile lat minęło odkąd na ekranach kin pojawiła się pierwsza część tej komedii o kosmitach, bo to strasznie dołujące obliczenia są. Przysiągłbym, że może ze 4-5 lat temu byłem na tym w kinie, a tu w połowie seansu uderzyła mnie myśl, że nie, to było dużo dawniej. Czas leci… Ano właśnie, czas, czyli jeden z głównych tematów tego trequela. I jego największy mankament.

Każdy wie, że temat podróży w czasie jest tematem śliskim. Paradoksy czasowe, równoległe linie, wpadanie co rusz na samego siebie itd. Badań w tym kierunku nie prowadziłem, ale myślę, że śmiało można napisać, że przynajmniej 90% filmów o podróży w czasie budzi w głowach oglądających jakieś ale. O dziury logiczne tu łatwo i prosto wpaść w taką pułapkę. Oczywiście nie myli się ten, kto nic nie robi. Dlatego próbować warto, ale akurat w przypadku MiB3 jest jeden wielki chaos, a pytania się mnożą. Spore usprawiedliwienie widzę w tym, ze to film rozrywkowy i dobrze, że temat czasopodróży został tu potraktowany rozrywkowo i po linii najmniejszego oporu bez oglądania się na trzepoczące skrzydła motyla (o, załapałem właśnie, o co chodziło z tym motylem w jednej ze scen 🙂 ), ale mimo tego parę wytłumaczeń by się przydało. Czytałem przed chwilą pobieżnie, że były kłopoty ze scenariuszem, poprawki i to by tłumaczyło całą sytuację. Podczas seansu cały czas miałem wrażenie, że brakuje jakichś scen wyciętych nie wiadomo dlaczego. I nic dziwnego, że fabuła przypomina układankę, w której brakuje paru elementów. Pełen obraz widać, ale szczegółów brakuje. Najwyraźniej nikt już nie wiedział co i po kim w scenariuszu poprawia i wyszło to, co wyszło.

Ale. Scenariuszowe dziury w niczym nie przeszkadzają w przyjemnym seansie, który – o co w dzisiejszym kinie trudno, bo przeważnie jest odwrotnie – jest coraz przyjemniejszy wraz z trwaniem filmu. Najlepsze zostawiono na koniec, a co za tym idzie moja ocena filmu rosła im bliżej finału. Na początku film to był efektowny i kolorowy, ale zupełnie odgrzewany. Agenci, błyskanie światełkiem, dziwne potwory i znani ludzi, którzy są kosmitami. Było. I gdyby nic się w tej kwestii nie zmieniło, to film skończyłby na szóstce. A tymczasem skończy na 8/10 z zastrzeżeniem, że dziury w scenariuszu mi nie przeszkadzały, choć miałem nadzieję, że na koniec je załatają – przynajmniej taka nadzieja płynęła z tego, co wcześniej.

Z więzienia na Księżycu ucieka groźny kosmita, który ma stare porachunki z K (Tommy Lee Jones). Nie czekając na nic postanawia rozliczyć się z małomównym agentem, cofa się w czasie i go zabija (agenta, a nie czas :P). J (Will Smith) musi zrobić wszystko, żeby temu zapobiec i cofa się w czasie o jeden dzień dalej.

Obawy, które miałem po trailerze nie przeniosły się na szczęście na ekran. Trailer wyglądał jak do filmu przeznaczonego prosto na wideo, ale film już tak nie wygląda (choć format ma podobny – jakaś nowa moda (wcześniej „Avengers„) w powrocie do 4:3?). Jest przyjemny dla oka, kolorowy, szybki i pozbawiony przynudzania. Efekty wizualne są tu na najwyższym poziomie i naprawdę jest na czym oko zawiesić. O 3D nie pytajcie, bo wydaje mi się, że pytanie „a jak 3D?” się już przeżyło. Polecam przyzwyczaić się do oglądania filmów w okularach na nosie, bo przez najbliższy czas raczej nic się w tej kwestii nie zmieni. A wnioskuję z tego, że w kinach pojawiają się kolejne filmy, w których 3D absolutnie nic nie wnosi do jakości obrazu. Nie wnosi, a się pojawiają = ktoś uznał, że teraz czas robić takie filmy, które trzeba oglądać w okularach (a nie: robić filmy, którym 3D naprawdę coś daje). To tak jak z Euro 2012. Nieważne, czy jakaś firma jest oficjalnym sponsorem, ważne, żeby w tym czasie reklamowała się na bazie skojarzeń z mistrzostwami Europy. Tak trzeba i już.

Nie jest to może spektakularny powrót Willa Smitha na duży ekran, ale od czegoś zacząć trzeba było. Przypomniał o sobie, na wielkie widowiska przyjdzie jeszcze czas. Zresztą film w całości kradnie Josh Brolin, który jest wykapanym Tommym Lee Jonesem. Zupełnie niewykorzystane zostały natomiast kobiety – Emma Thompson, Alice Eve, nie mówiąc już o Pussycat Dollsie. Ale to zapewne wina poszatkowanego scenariusza, o którym już pisałem. Tak czy siak – bawiłem się dobrze.

***

Kronika [Chronicle]

Co by było, gdyby Carrie miała kamerę wideo? „Chronicle” by było.

Trzech licealistów znajduje w lesie dziurę. Jak to licealiści – postanawiają spenetrować tę właśnie dziurę. W środku nie napotykają na punkt G, ale też jest zajebiście. Z dziury wychodzą obdarzeni ponadnaturalnymi mocami, z których nie zawahają się skorzystać.

Jednym z podstawowych problemów filmów z gatunku „found footage”, a ten do takich należy, jest konieczność przekonania widza, że to co ogląda na ekranie rzeczywiście mogło być zarejestrowane ot tak przypadkiem. Kiedy uda się to osiągnąć, to już połowa sukcesu. „Kronice” nie dane było osiągnąć tej połowy sukcesu i przynajmniej połowa materiału, który tu oglądamy zarejestrowana została na zasadzie „bo musi być jakaś ciągłość fabuły”. Najlepszy był moment, w którym nie wyłączono kamery policyjnej, bo to potrzebne do śledztwa. Ledwo w myślach zapytałem „ciekawe, jak to wytłumaczą?”, a tu już padła odpowiedź z offu. Uśmiałem się.

Na pewno już się domyśliliście, że „Chronicle” nie przypadło mi do gustu. Pomysł na film był fajny, wizualizacja możliwości bohaterów też była wykonana wzorowo (choć całość zamiast filmu często przypominała jeden długi filmik wiralowy, bądź reklamę z latającą kurą), ale całość położył wkurzający główny bohater, któremu do końca nie wiadomo o co tak naprawdę chodziło i co go męczyło, że popadał ze skrajności w skrajność. Tak naprawdę to wyszedł chaotyczny zlepek luźnych scen z dość wyraźnym morałem, który jednak mnie osobiście zanudził.

To tak jak z wiralami. Fajnie popatrzeć jak gość trafia piłką do śmietnika ze stu metrów, ale przestaje być fajne, gdy zabiera się do trafienia w piąty z rzędu śmietnik. Bez zdolnego scenarzysty „Chronicle” wyżej 5/10 nie podskoczy.
(1378)

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

  1. Akurat mam okazję w święta oglądać w tv MiB2 i tuż po nim MiB3 (na ProSieben, jakby kto pytał). Cóż, niestety w ale w takim zestawieniu MiB3 wychodzi słabiej. Jakiś poważniejszy się stał, nieco mniej humoru, wydaje się jakby nie było tego przepychu (także scenariuszowego), który był w dwójce.

    Dwójce głównych bohaterów przybyło lat, i nie da się tego zatuszować nawet efektami specjalnymi. (btw. w dwójce wyglądają one dziś komicznie, ten greenscreen, tu widać między dwoma częściami upływ czasu na niekorzyść dwójki.

    Na dziś dla mnie dwójka ma 8/10, zaś trójka rzeczone 6/10…

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004