×

Kupiliśmy zoo [We Bought a Zoo]

Oczywiście. Można pisać recenzje na sześć milionów znaków pełne narzekania na to, że ich autorowi nie chce się nic oglądać i wobec tego nie ma o czym pisać. Upstrzone słowami i wyrażeniami typu „generalnie”, „tak czy siak”, „i choć” czy „reasumując”. Ale można też zacytować Aśka, który po obejrzeniu 2/3 filmu z tytułu tej notki stwierdził smarkając:

„Gdyby nie zwierzątka to ten film byłby nudny”.

7/10
(1353)

Nie no, nie skończę w tym momencie, żartowałem. Asiek co prawda ma sporo racji, ale też ze swoja miłością do zwierzątek nie jest w pełni wiarygodny (czemu wybrała sobie takiego nicka, że wygląda na to, że jestem gejem?). Doszliśmy wczoraj do wniosku, że podobałyby się Aśkowi wszystkie filmy, niezależnie od gatunku, w których na końcu każdej sceny zupełnie bez powodu pojawiałyby się zwierzęta. Wtedy to i horrory by ze mną oglądała. Dlatego, choć film uznała za nudny, to zdążyła zasmarkać przez dwie godziny ze wzruszenia kilka chusteczek.

Ja nie zasmarkałem żadnej. Nie dlatego, że jestem jakiś megatwardy, ale dlatego, że film wzruszył mnie średnio, ze wskazaniem na wcale. Potrafię jednak zrozumieć i widzę, że  jest w nim wystarczająca ilość rzeczy, które przy trafieniu w oglądającego (tego, kim jest, co tam sobie myśli w pustej czy bardziej pełnej pale) potrafią nieźle wzruszyć. Bo przecież jest przystojny wdowiec zakochany w swoich dzieciach, są dzieci, no i koniec końców są zwierzątka. Damn, płaczę, gdy to piszę! A mimo to film nie poruszył we mnie tej struny, co było niezbędne do wzruszenia i odebrania seansu na zupełnie innym levelu.

A bez wzruszenia to tylko kolejny film obyczajowy ze szczyptą humoru i o 20 minut za dużą ilością dramatu. Oto wdowiec z dwójką dzieci postanawia zacząć wszystko od nowa. Rzuca pracę i kupuję dom niespodziankę – w bonusie do budynku i kilku hektarów ziemi otrzymuje zoo na granicy upadku. Postanawia zainwestować w nie pieniądze i przywrócić do życia. A przy okazji zacząć żyć na nowo po przeżytym dramacie i sprawić, że jego dzieci znów się uśmiechną.

Zoo jest tutaj tylko haczykiem, na który próbuje się złapać widza (o, film o zwierzątkach, ale fajnie!) i wbrew tytułowi nie gra tu ono głównej roli. W roli głównej występuje tutaj próba dojścia do siebie po rodzinnej tragedii i znalezienia chęci do życia wśród nowych znajomych i otoczenia. A że przy okazji można pomóc zwierzątkom… Zresztą z tym zoo to tutaj też jest lekka ściema, bo nie mam pojęcia, czy ktoś w ogóle poczuł, że nasz bohater kupił zoo? Kupił dom z podwórkiem, po którym chodzi kilka losowo wybranych zwierząt. I tyle. Za zoo „robiły” tutaj wypuszczane w kadr co 15 minut inne zestawy zwierząt. Zwierzaki pomaszerowały przed kamerą i tyle je później widzieliśmy (większe role miały tutaj tylko tygrys, lew, jeżozwierz i niedźwiedź). Trochę mi to przeszkadzało w odbiorze filmu, bo miało być zoo, a zoo wcale nie było. Przeszkadzali też beztroscy pracownicy tego właśnie nie-zoo, którym nikt nie płacił od dłuższego czasu i generalnie byli na nie, ale stać ich było na to, żeby zalewać się w trupa dzień w dzień w swoim prywatnym barze.

Fajne to wszystko i miłe do pooglądania, ale ani ziębi ani parzy. Klasyczna siódemka.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004