29 lipca, niedziela.
57 kilogramów, 2003 kalorie, 20 papierosów, sesja jogi.
No a dziś z ranka obudziła mnie mama, informując, że są z tatą w Ciechocinku, tam gdzie dom zdrojowy i robią sobie dwutygodniowy odpoczynek. PKP, pięknie, kurwa, pięknie! To ja nie mam tu na Lodową, a oni sobie po kurortach się szlajają! Tak się wściekłam, że zrzuciłam sąsiada ze schodów, lecąc do sklepu po wódkę. Stanęłam przed drzwiami, popchnęłam, a te ani rusz.
– Co jest!!?? – wydarłam się na całą ulicę, przestraszając jakąś staruszkę z ratlerkiem.
Patrzę na kartkę – zamknięte, zapraszamy jutro.
Dżizes! Poczerwieniałam na twarzy i zaczęłam się trząść jak podczas obezwładniającego orgazmu, tyle, że nie było mi tak przyjemnie. W ogóle nie było mi przyjemnie!
– Gghhhhgghhhghhh!!! – wydałam z siebie pełen rozwścieczenia odgłos i zacisnęłam dłonie. Nagle, zupełnie nie wiem czemu, przypomniałam sobie co mówił nam instruktor jogi podczas zajęć, na które uczęszczałam przez dwa dni, ten mięśniak z dużym… blond kucykiem. „Oddychać głębooookoooo, powooooliiii”. Tak też zrobiłam. Stałam jak głupia na ulicy i łapałam powietrze, wyglądając jakbym zawału dostała. Po minucie zakręciło mi się w głowie od tego swieżego powietrza, więc musiałam sobie zapalić. Potem spokojnie wróciłam do domu i z miną wielkiej mistrzyni jogi pojechałam do supermarketu po pół litra.
Cholera! Zapomniałam o paście!
[autor: Raven]30 lipca, poniedziałek
?? kilogramów, 17 papierosów (8 po seksie!), kalorie -100 000, jednostki alkoholu 0, orgazmy 10!
Dziś rano Edek przyniósł mi świeży chlebek i pifko.
Parzyliśmy się przez cały dzień jak dwa niewyżyte ratlerki…jestem zmęczona, jakbym obiegła kulę ziemską. Edek okłada swojego wojaka lodem…
31 lipca, wtorek
55 kilogramów (Yeeeeeeeeees!!), 35 papierosów (mały stresik), kalorie 1653, jednostki alkoholu 7
Dziś postanowiłam wziąć się za sztukę. Po seksie zawsze mam głupie pomysły. Założyłam swój czerwony beret, kupiłam pudełko plakatówek, blok techniczny i zapragnęłam stworzyć dzieło sztuki. Atoli jakem zaczęła, mój umysł opustoszał z wszelakich twórczych konceptów, tedy łyknełam sobie szklanicę Lodowej coby mnie jakowaś wena raczyła nawiedzić (jak ja piszę w ogóle, co to za styl?!!). Khem, co to ja…
Tak. Więc po dwóch szklaneczkach ambrozji postanowiłam namalować Edka. Tylko jakoś wcale nie chciał zmieścić się na kartce. A nie chciałam umniejszać mu niczego. W końcu wściekłam się troszkę i rozwaliłam sztalugę. Coś się nerwowa robię ostatnio. Potem zamiast wódki łyknęłam przez pomyłkę wodę po farbach. Jak pech to pech. Idę spać.
Podziel się tym artykułem: