Ech, człowiek musi się poświęcać, żeby jakiś film obejrzeć. Oglądałem prawie do trzeciej rano (wybór prosty: nie obejrzeć wcale (czyt.: obejrzeć w innym terminie) albo obejrzeć po północy), a potem już przed dziewiątą trzeba było wstawać i trawę kosić – nic więc dziwnego, że zamiast konkretów o filmie, to zaczynam od narzekania. Ciężko się bowiem myśli zbiera ze średnio przespaną nocą na głowie. No ale ostatecznie wiem, że i tak nie mam co narzekać – zawsze może być gorzej 🙂 Co nie znaczy oczywiście, że sobie nie ponarzekam.
Czworo członków rodzinnego złodziejskiego gangu zostaje oszukanych przez wspólnika podczas kolejnego napadu. Wspólnik zwiewa z kasą, a oni z policją na karku są w zdecydowanie ciemnej dupie. Na dodatek jeden z braci został ciężko raniony. Postanawiają przeto udać się do rodzinnego domu. Nie wiedzą jednak, że dom nie należy już do ich rodziny. Matka musiała go sprzedać i aktualnie ma on nowych właścicieli, którzy właśnie urządzili sobie imprezkę. Rabusie wpadają nim imprezka na dobre się rozkręca i biorą jej uczestników na zakładników. Szybko okazuje się, że bezwzględni gangsterzy jak jeden mąż drżą ze strachu przed swoją matką, która wkrótce dociera na miejsce…
Remake filmu o tym samym tytule, aczkolwiek nie należy sobie tym specjalnie zaprzątać głowy. W necie można poczytać opinie głoszące, że to jeden z najlepszych remake’ów, jakie powstały, ale bądźmy szczerzy, poprzeczka nie była powieszona zbyt wysoko i nietrudno było zrobić film lepszy od oryginału. Wszakże oryginalny film powstał w wytwórni Troma…
Powyższe nie zmienia jednak faktu, że mamy do czynienia z naprawdę dobrym thrillerem opartym na klasycznym założeniu – wpadają wredne typy i terroryzują kogoś tam. Są bezwzględni i brutalni, a nam coraz bardziej żal kogoś tam i trzymamy kciuki, żeby się jakoś wykaraskali.
„Mother’s Day” nie ma nic wspólnego z majowym świętem, więc nie pomylcie się czasem i nie zapodajcie go na rodzinny seans przy kawie i ciastkach. To mocne kino z mocnymi efektami (choć bez większej przesady, o co można by podejrzewać reżysera Darrena Lynna Bousmana, który na swoim koncie ma trzy części „Piły” – w tym moją ulubioną dwójkę, którą też napisał) i scenami tortur, które przysłowiowych widzów o słabych nerwach przyprawią o skurcze żołądka. Jeśli jednak macie w miarę normalne żołądki, to spokojnie, nie ma tu nic poza przyzwoitość. Zresztą bardziej tutaj torturują psychikę zakładników niż ich ciała – ot takie standardowe kino z lat siedemdziesiątych nakręcone w XXI wieku. Sprawnie i ze znajomością rzemiosła.
Główną lokomotywą filmu jest Rebecca De Mornay, której dawno już nie widziałem i nie sądziłem, że jeszcze zobaczę. Dostała do zagrania fajną rolę i wykorzystała swoje i jej możliwości. Jej „Matka” jest osobą o skrajnie różnych obliczach, ale aktorka nie ograniczyła się do przesadnego szarżowania w jednym czy drugim wcieleniu, ale zagrała postać niejednoznaczną, którą dość trudno rozgryźć. Tak jakby tuż pod jej skórą nieustannie spierała się czysta dobroć i piekielne zło. Na pewno zasłużyła na jakąś nagrodę i jeśli miałaby to być tylko nominacja do NFQ, to na wszelki wypadek ją dostanie 🙂
No i cóż. Mocne i dobre kino, które warto obejrzeć. 7/10, bo jednak nic nowego nie wnosi i podobnych filmów było już sporo. Wyróżnia się jednak na tle swojej szufladki, a choć kilka scen jest tu przesadzonych i przekombinowanych (choć to oczywiście sprawa dyskusyjna), to ostatecznym argumentem na plus jest świetna De Mornay.
(1165)
Podziel się tym artykułem: