Och, gdyby całe Miasteczko Salem było tak znakomite jak jego zdjęcia i realizacja, to mówilibyśmy o pierdolonym arcydziele. A tak to se możemy jedynie pogadać o bardzo ładnym obrazku. Recenzja filmu Miasteczko Salem. Max.
O czym jest film Miasteczko Salem
Lata 70. ubiegłego wieku. Do rodzinnego miasteczka powraca pisarz Ben Mears (Lewis Pullman), by zmierzyć się z duchami przeszłości. W złowrogim domu Hubiego Marstena znów tętni życiem, choć bardziej z metaforycznego ujęcia tego związku frazeologicznego. Oto wprowadzili się do niego dwaj dżentelmeni z Europy, którzy – sądząc po szyldzie na ich sklepie – będą tu handlować antykami. Na amerykańskim zadupiu, yhy. Póki co przyjechał tu na razie Richard Straker (Pilou Asbaek), ale wkrótce ma do niego dołączyć Kurt Barlow. Tymczasem dochodzi do zaginięcia małego chłopca, po którym zaczynają dziać się kolejne dziwne rzeczy. Wkrótce Mears z grupą przyjaciół, a wśród nich etnicznie podmieniony (sorry, nie mogłem się powstrzymać, choć mi to nijak nie przeszkadzało) Mark Petrie (Jordan Preston Carter), zaczynają domyślać się, cóż to dokładnie źle się dzieje w państwie salemskim
Zwiastun filmu Salem’s Lot
Recenzja filmu Salem’s Lot
Powiadają ludzie, że nie dziwią się iż nowe Miasteczko Salem na podstawie książki Stephena Kinga czekało na premierę dwa lata od momentu, gdy było w całości gotowe. Dodają, że szkoda, że nie pozostało na półce, bo efekt zapasów z Kingiem jest mizerny. Pierdolą głupoty. Nawet jeśli Miasteczko Salem nie jest cudem kinematografii (no nie jest), to ta sama kinematografia zna setki filmów, które premiery się doczekały, a były sto razy bardziej marne. Jeśli zaś nie wiadomo, o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze, lecz bez zrozumienia tego cudu współczesnej ekonomii nie jestem wam jednak w stanie wytłumaczyć, dlaczego bardziej opłaca się w ogóle nie pokazywać jakiegoś filmu za miliony dolarów niż pokazać go i żeby choć trochę się zwrócił. Tak jednak musi być, bo tak robią, a my nic z tym nie zrobimy. Dlatego dobrze, że finalnie wyjęli Miasteczko Salem z zamrażarki i pokazali, co tam Gary Dauberman upichcił.
Problem Miasteczka Salem jest w sumie jeden (nie chce mi się czekać na sekcję „Ale”) i z niego wynika cała masa innych rzeczy. I tu znów trzeba wspomnieć o kolejnym paradoksie współczesnego kina. Otóż wszem i wobec słychać narzekanie na to, że współczesne filmy są za długie, niepotrzebnie trwają około trzech godzin i gdzie się podziały stare dobre VHS-owe produkcje po 82 minuty runtime’u z końcowymi creditsami. I co? I zrobił Gary Dauberman film trochę krótszy niż te trzy godziny, a z jakim efektem? Ano z takim, że ta ekranizacja powieści Kinga powinna być jednak dłuższa i bardziej obszerna. Tak źle, tak niedobrze, no ale w tym przypadku tak właśnie jest.
Książki Stephena Kinga nie czytałem od lat, co nie zmienia faktu, że była to (a więc i nadal jest) jedna z moich najbardziej ulubionych powieści Króla Horroru. Jakoś wybitnie jej nie pamiętam, więc mogę gdzieś trochę przestrzelić, ale niekoniecznie napisałbym, że problemem Daubermana jest niezrozumienie materiału książkowego. Jego problemem jest to, że nakręcił film zbyt krótki, choć prawie dwugodzinny. Przez co nie miał czasu na przeniesienie na ekran tego, czym tak naprawdę jest książka Kinga. Bo to niekoniecznie jest książka o wampirach. To książka o ludziach z małego miasteczka, którzy stają przed śmiertelnym niebezpieczeństwem i niewiele mogą z tym niestety zrobić, gdy dookoła coraz więcej zagrożeń, które jeszcze przed chwilą były ich kuzynem, siostrą, rodzicem. Ci ludzie są dla Kinga najważniejsi, potrafi opisać ich tak, że przejmujemy się ich losem, rozumiemy nieuchronność sytuacji, wkurwiamy się, że za chwilę będziemy się z nimi żegnać. Czytamy prostą przecież fabułę o wampirach przejmujących miasteczko na amerykańskim zadupiu, a mamy wrażenie, że trzymamy w dłoniach peak światowej literatury.
Oglądając film Daubermana tego nie czujemy. Nie czujemy właściwie nic specjalnego. Skondensował powieść Kinga do prostej fabuły o wampirach przejmujących amerykańskie miasteczko i nie udostępnił dla widzów nic więcej. Wydarzenia dzieją się więc, bo zadziać się muszą, żeby pchnąć historię do przodu, ale niespecjalnie nas one obchodzą. Tragedia rodziny Glicków, która w powieści rozrywała serce, tutaj obchodzi nas tylko tyle, że o, patrzcie, to młody Homelander jak był jeszcze młody; co on taki młody tutaj?! Na nic więcej nie ma tu czasu. Najlepiej widać to po wątku domu Marstena, którego właściwie tu nie ma. Coś tam się o nim wspomina, no stoi sobie na wzgórzu i „patrzy” na miasto, ale co poza tym? Nic, nie mam czasu, zarobiony jestem, doczytacie sobie po seansie w książce. I tak właściwie można by napisać o wszystkim.
Ale
No ale przecież dobrze się to nowe Miasteczko Salem ogląda. Widać, że było kręcone z myślą o kinie, bo nijak nie wygląda jak produkcja streamingowa. Realizacyjnie jest to, moi państwo, cukierek dopracowany do kurtynek pomiędzy ujęciami i wspaniale wyglądających zachodów słońca (inna sprawa, że bohaterowie jacyś średnio rozgarnięci są, bo za każdym razem, gdy w końcu biorą się do roboty, za pół godziny zapadnie zmierzch). Scena w kinie samochodowym raduje oczy, ale te oczy są już uradowane właściwie wszystkim, co przed nią. Klimatu tej opowieści sprzed pięćdziesięciu lat nie sposób odmówić, a wszystkie piony produkcyjne odwaliły tu kawał znakomitej roboty. Zna-ko-mi-tej!
Pozytywów jest więcej, choć głównie zostały tu tylko zapowiedziane bez wykorzystania ich w pełni. Bardzo fajnie, że nie zdecydowano się na uwspółcześnienie tej historii. Bardzo fajnie, że nie zdecydowano się na udziwnienie tej historii poza kanon, przez co mamy do czynienia z klasyczną opowieścią o wampirach, a nie o jakichś świecących w słońcu stworach itp. Kołek, święcona woda, słońce – jedziemy. No i również bardzo fajnie, że pojawił się tu ów klasyczny motyw zebrania ekipy przed ostatecznym starciem. I gdyby tylko udało się przenieść na ekran sedno prozy Stephena Kinga, byłoby cudownie. A tak jest tylko tak sobie, choć nadal o niebo lepiej niż większość ekranizacji Kinga przed ich renesansem w XXI wieku.
(2629)
Ocena Końcowa
6
w skali 1-10
Podsumowanie : Wracający do rodzinnego miasteczka pisarz wraz z grupą dzielnych miejscowych muszą stawić czoła wampirom. Pięknie nakręcona i zrealizowana ekranizacji prozy Kinga, w której zabrakło niestety najważniejszego. Nie ma serca w tej odhaczonej punkt po punkcie opowieści.
Podziel się tym artykułem: