W tym całym 2020 roku chyba już nic mnie nie zdziwi. Również to, że aż do 28 grudnia trzeba było czekać na premierę najgorszego filmu roku. Właśnie tego dnia na Netfliksie zadebiutował polski Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Recenzja filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Netflix.
O czym jest film Wszyscy moi przyjaciele nie żyją
Pod położoną na uboczu rezydencją zebrały się policyjne radiowozy, a do wnętrza udają się dwaj detektywi (Adam Woronowicz i ktoś tam jeszcze). W środku znajdują kilkanaście ciał ofiar mającej tu najwyraźniej miejsce noworocznej masakry. Aby poznać prawdę o wydarzeniach krwawej nocy, cofamy się w czasie o kilka godzin, by wziąć udział w sylwestrowej zabawie z udziałem niezliczonej liczby kretynów i nikogo, na kim widzowi zależałoby choćby troszeczkę.
Zwiastun filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją
Recenzja filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Netflix
Zacznijmy od tego, co w nowym filmie Netfliksa jest dobre i miejmy to już z głowy. Bo tak, jest w filmie Wszyscy moi przyjaciele nie żyją coś dobrego, niezależnie od tego, że jest to zarazem najgorszy film 2020 roku. Dobra jest więc realizacja – film ładnie wygląda. A przede wszystkim dobry jest w nim dźwięk – wszystkie dialogi słychać wyraźnie, co – jak wiadomo – w polskim kinie wciąż nie jest regułą.
I tyle dobrego można powiedzieć o filmie Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Na upartego można też pochwalić aktorów – w szczególności Mateusza Więcławka – którzy porządnie zagrali to, co dostali do zagrania. A że nie dostali niczego choć trochę ciekawego, to już zupełnie inna sprawa.
Najbardziej przerażającym w tym całym filmie Wszyscy moi przyjaciele nie żyją jest dla mnie fakt, że zbiera on dobre oceny wśród niektórych krytyków. Karolina Korwin Piotrowska dała mu aż 9 na 10 możliwych punktów, co dla mnie jest niepojęte. Oczywista sprawa, są gusta i guściki, więc zamiast się przerażać powinienem nad tym przejść do porządku dziennego, ale dawanie Dziewiątki takiej szmirze i argumentacja z użyciem nazwiska Quentina Tarantino to jakiś zupełnie inny, nieosiągalny przeze mnie poziom.
Odnoszę wrażenie, że podstawowym problemem wysokiej oceny tego typu produkcji jest niezrozumienie idei pastiszu amerykańskich produkcji młodzieżowych i tego, jak taki pastisz powinien wyglądać. Nie wystarczy wziąć tego, co w nich najgorsze i pomnożyć to razy dziesięć. Co odrażające, zrobić jeszcze bardziej odrażającym. Co głupie, jeszcze bardziej głupim. Pastisz powinien być inteligentny, dowcipny, stawiający na głowie głupotę oryginału, bawiący się konwencją. A nie ordynarny i chamski jak film Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Wycieranie sobie twarzy argumentem: „abo Amerykanie takie głupie filmy robią i chcieliśmy to obśmiać” nie ma tu racji bytu, bo twórcy filmu nie tylko tego nie obśmiali, ale nawet nie potrafili zrobić filmu, który miałby poziom słabej amerykańskiej teen-slasher-produkcji. Jego jedynym znakiem szczególnym jest więc tylko to, że powstał w Polsce. Lata lecą, a tworzący tu filmowcy dalej nie wiedzą, o co chodzi w tej zabawie. Niczym ten biedny scenarzysta Kac Wawy, który przed kamerami telewizji zastanawiał się, o co chodzi w tym, że jak bohaterowie Kac Vegas sikają do basenu to jest to śmieszne, a jak bohaterowie jego filmu sikają na palmę, to śmieszne już nie jest. Cóż, osobiście myślę, że sikanie do basenu też nie jest jakoś specjalnie śmieszne.
Wszyscy moi przyjaciele nie żyją cierpi najbardziej na syndrom debilnych bohaterów. Są oni bez wyjątku kretynami, którzy myślą tylko o piciu, seksie, wymiotowaniu i sikaniu na ukochaną. Już słyszę w głowie głosy mówiące, że przecież tacy są właśnie bohaterowie podobnych amerykańskich filmów! No są, ale co z tego? Rolą pastiszu nie jest powielanie schematów, a wykorzystanie ich na własną korzyść. Debiutujący za kamerą i nad kartką Jan Belcl tego nie potrafi. Sprawia wrażenie typowej osoby śmiejącej się ze swoich żartów, gdy wszyscy wokoło patrzą na niego jak na kosmitę.
W filmie Wszyscy moi przyjaciele nie żyją nie dzieje się zupełnie nic. Większość jego czasu trwania zajmują nieśmieszne dialogi o niczym, a fabułę pcha do przodu przypadek. Znaleziony gdzieś pistolet nie-takim-znowu-przypadkiem, debilnym zresztą, wypala i nakręca lawinę zdarzeń, których nie ma, bo bohaterowie dalej stoją w miejscu i gadają o niczym. Zanim dojdzie do zapowiedzianej we wstępie rozpierduchy, męczyć się trzeba będzie na mniej lub bardziej żenujących scenach i prowadzących donikąd dialogach.
I w sumie OK, taka specyfika takiego teen-kina, więc póki nie domęczyłem się do finału, miano najgorszego filmu roku nie zostało jeszcze przejęte przez film Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Na ten poziom wszedł dopiero w tym najbardziej żenującym ze wszystkiego finale. Jak gdyby reżyser wstrzymywał się przez 80 minut z rozpętaniem kloaki i w końcu przyszedł ten moment, akcja! Trzymane we względnych ryzach przekleństwa zabrzmiały dźwięczącym chujem w towarzystwie nieistniejącej makabry polegającej na headshotach zadawanych z diabelską precyzją przez niewidzialną broń. Poszukiwacze najciekawszych filmowych scen śmierci po raz kolejny zmuszeni będą obejść się ze smakiem, bo zamiast nich dostają debili biegających po schodach i drących się elokwentnie, że „zajebię cię kutasie!”. I wtedy, wraz z moczem spływającym z zadowolonej twarzy dziewczyny, puchar dla najgorszego filmu roku wyłonił się z pełnią swojego blasku.
(2443)
Ocena Końcowa
2
wg Q-skali
Podsumowanie : Grupa debili spotyka się podczas zabawy sylwestrowej w domku, w którym broń leży na wierzchu. Rok 2020 jest tak specyficzny, że nie dziwi fakt, że aż do 28 grudnia trzeba było czekać na jego najgorszy film.
Podziel się tym artykułem:
Zgadzam się w 100%.
Jedno pytanie.
Czy to barachło przebija 365 dni?
Przyznam się, że nie oglądałem z uwagi na to, że wielu odradza jego seansu.
Ja również odradzam. I choć porównanie obydwu nie ma sensu, 365 dni dostało u mnie 4/10 😉
„wtedy, wraz z moczem spływającym z zadowolonej twarzy dziewczyny, puchar dla najgorszego filmu roku wyłonił się z pełnią swojego blasku” no i jak. Mnie to nie interesowało to taki cytat zasial ziarno ciekawości;)
A krytycy ci najbardziej znani to jak na fb wspomniałeś to bardzo sfrustrowane towarzystwo wzajemnej adoracji, która czasem mam nadzieję nie lubi ogólnie filmów. A tu widocznie pan reżyser ma dobre znajomości stąd takie dobre oceny u niektórych.
Pan reżyser jak pan reżyser, ale pisząc potem coś o takiej Julii Wieniawie woleliby, żeby nie pamiętała ich jako tych, którzy skrytykowali jej film. Warto patrzeć na to, czy osoba wydająca swoje sądy o filmie (niekoniecznie krytyk) ma jakieś „przeloty” z gwiazdami. A czy nam się to podoba czy nie, Wieniawa to aktualnie top i nie można sobie pozwolić na jakieś anse będąc w branży rozrywkowej.
Zresztą film Bliklego, czy jak mu tam, to tylko wierzchołek góry lodowej, która rośnie od dawna. Góry, która nie rozumie pojęcia „krytyka” i, dla której każda krytyczna opinia, niezależnie od formy, jest hejtem. Góry nie gwiazd, a influencerów lajkujących sobie nawzajem posty i wrzucających emotki serca. „Kochana, pięknie to zrobiłaś”, „Ach, kochana, ty też cudnie to zaśpiewałaś”, „Ach, ach, ach”. Mają w tym biznes i nie patrzą na nic innego niż koniec swojego nosa. Bo za chwilę zrobią jakiś wspólny projekt i będzie się kręcić.
Krytykom nie opłaca się nawet płacić za recenzje. Opłaca się zapłacić pierwszej lepszej niuni ze 100 tysiącami followersów, żeby napisała, że film jej się podobał.
A mnie się podobało kolejne kino gatunkowe z Julią Wieniawą w roli głównej, którą wcześniej można było zobaczyć w polskim horrorze W lesie dziś nie zaśnie nikt (też mi się podobał). Nie każdy dowcip trafił do mnie, jak np. dowcipy o sikaniu albo z Jezusem, które są przeciągnięte i niektóre nawet mój poziom czarnego poczucia humoru przekroczyły, ale fajnie się bawiłem. Choć jak podejrzewałem większość jedzie po filmie równo, podobnie jak po W lesie dziś nie zaśnie nikt. Film mocno dzieli widzów, identycznie jak poprzedni film z Wieniawą.
Wydaje mi się, że to właśnie przez Wieniawę, która nie wiem czemu jest hejtowana przez wszystkich, ale ja nie oglądam telewizji, nie śledzę mediów społecznościowych, więc ją poznałem tak naprawdę właśnie w tych dwóch produkcjach z kina gatunkowego i w obu wypadła spoko. Można powiedzieć, że znowu gra final girl, tak jak w polskim slasherze. Zresztą cala obsada daje radę, nawet Karolak;-)
A przepraszam, kojarzę ją z ciętej riposty, gdy zapytała ją dziennikarka czy marzy o ślubie chyba w Tańcu z gwiazdami czy jak to tam się nazywa, którą zobaczyłem w programie komediowym Lekko Stronniczy i za jej odp., jej minę i sposób w jaki to powiedziała ma mój szacunek:D
Twórcy oddali hołd kinu klasy B z udanym skutkiem, ale też do filmów uważanych za klasyki kina nawiązują. Moim zdaniem lepiej wpletli nawiązania do fabuły z innych dzieł, jak twórcy polskiego horroru z Wieniawą, nie walą tak wprost w twarz z nawiązaniami jak W lesie dziś nie zaśnie nikt. No może poza nawiązaniem do Lśnienia, które jest rzucone w widza jak siekierą w drzwi.
Wydaje mi się, ze jakby w USA nakręcono taki film to by Polacy mówili, że czemu nie potrafimy nakręcić takiego kina rozrywkowego w jednym miejscu z pomysłem, a jak powstał, to narzekają że durne kino i bez ambicji. W czym ma być ambitny hołd dla filmów klasy B?
Może też dlatego film zbiera tak skrajne oceny, bo raczej nie kręci się u nas kina gatunkowego. A niech kręcą Polacy jak najwięcej takich filmów jak te dwie produkcje z Wieniawą, bo czym więcej takich produkcji, to będą coraz lepsze. Film idealny do puszczania w Sylwestra i na imprezach, ale lepiej nie na imprezach z dziećmi. W lesie dziś nie zaśnie nikt chyba dałem 6+/10, więc Wszyscy moi przyjaciele nie żyją niech mają 7/10. Bawiłem się lepiej jak na Magnezji, która mnie strasznie zawiodła, a sporo obiecywałem sobie po kolejnym filmie Bochniaka, który wcześniej zrobił świetne Disco Polo.
A co do najbardziej żenującej sceny, to jak myślisz o scenie z prądem, mówiąc tak ogólnie, to ja żałowałem, że cały film nie wskoczyli na wyższy poziom jak w tej scenie, bo dla mnie to jedna z najlepszych scen filmu, przez to jak jest przegięta.
Czekam na 3 film kina gatunkowego z Wieniawą, który tak jak W lesie i Moi… podzieli widzów:)
Phoenix , niezależnie od oceny filmu Netflixa porównania z 365 dni nie mają sensu, bo to łagodne kino erotyczne i bardzo szkodliwy film, a Moi… to zwykła zabawa w kino gatunkowe i pastisz, tak jak np W lesie dziś nie zaśnie nikt, też zresztą z Wieniawą, w którym bawili się gatunkiem slashera.
Karolak przemknął niezauważony :). Do Wieniawy nic nie mam. Zgrabna jest, niech jej idzie jak najlepiej. Lepsza Wieniawa, która coś tam potrafi, niż Dżesika Mercedes i jej odcinane metki.
Ja jestem fanem pojedynczych, efektownych scen śmierci, więc ubicie wszystkich prądem mnie nie kręci.