Już w piątek 4 grudnia na Netfliksa wjeżdża najnowszy film Davida Finchera, wielce oczekiwany kandydat do nagród wszelakich – Mank. Ponieważ miałem już okazję rzucić na niego przedpremierowym okiem, napiszę Wam od razu, że tak, jest to świetny film, który prawdopodobnie jest skazany na Oscara dla najlepszego filmu roku. Jest jednak pewne ale. Recenzja filmu Mank. Netflix.
O czym jest film Mank
Studio filmowe RKO szykuje się do wielkiego transferu. Oto opromieniony wystraszeniem połowy narodu słuchowiskiem radiowym właściciel popularnego teatru młody Orson Welles (Tom Burke) szykuje się do nakręcenia swojego pierwszego filmu. Do napisania jego scenariusza zatrudniony zostaje zdolny, ale krnąbrny Herman J. Mankiewicz (Gary Oldman). Mankiewicz vel Mank ma jeszcze jeden feler – jest alkoholikiem. Aby umożliwić mu skończenie scenariusza, Welles i studio zamykają go w rezydencji na odludziu, gdzie pod okiem opiekunki (Lily Collins) ma pisać i nie pić. Szczegóły pisanego przez Mankiewicza filmu pozostają tajemnicą. Ćwierka się jednak, że jego bohaterem będzie wpływowy magnat prasowy William Randolph Hearst (Charles Dance). Mankiewicz miał z nim kiedyś wiele wspólnego, ale skończyło się to wielką hecą. Teraz wszyscy odradzają Mankowi pisanie o Hearście, którego długie łapy sięgną wszędzie i załatwią wszystko. Scenarzysta jest jednak nieugięty, a jego motywacją jest utarcie nosa Hearstowi za wydarzenia z przeszłości.
Zwiastun filmu Mank
Recenzja filmu Mank
Oto prawdopodobnie jedyna recenzja filmu Mank, w której nie zobaczycie zdania: „w filmie Finchera pada kwestia mówiąca o tym, że nie da się pokazać czyjegoś życia w dwugodzinnym filmie – tej maksymy trzyma się również David Fincher w swoim najnowszym filmie”. Nie znajdzie się, bo nie ma w tym niczego specjalnie wyjątkowego, a świat kina zna przynajmniej kilka filmowych biografii, które opowiadają o epizodzie w czyimś życiu zamiast odbębnić punkt po punkcie całą biografię.
(Po prawdzie w tej recenzji filmu Mank miało znaleźć się inne mądre stwierdzenie korelujące Obywatela Kane’a z Mankiem, ale wypadło mi ono z głowy, a ostatnio mam tak, że jeśli czegoś nie zapiszę sobie w telefonie, to potem o tym zapominam.)
Wydaje mi się, że Mank Finchera jest filmem stosunkowo łatwym do zrecenzowania. No może nie do zrecenzowania, ale do wyciągnięcia ogólnych wniosków płynących z seansu. Zdziwię się, jeśli ktoś zauważy w nim coś innego niż świetnie zrealizowany, przemyślany film skrojony pod nagrody – wielkie kino, które jednak do pełnego zrozumienia wymaga pewnej wiedzy, której samo nie dostarczy. Fincher nie prezentuje swojego filmu w postaci wykładu dla spragnionych wiedzy uczniów, a bardziej w formie dyskusji na temat zagadkowej historii powstania scenariusza filmu Obywatel Kane, która rozpala wyobraźnię krytyków filmowych i fanów kina od lat (nie będę wchodził w szczegóły, bo nie o tym jest ta recenzja). On coś wie, ty coś wiesz – usiądźmy sobie razem i skonfrontujmy fakty.
Takie podejście do sprawy jest wspomnianym we wstępie ale. Twórca, w tym przypadku reżyser, nie ma najmniejszego obowiązku tłumaczyć wszystkiego ze szczegółami. Dlatego trudno traktować to ale jako jakikolwiek zarzut pod adresem Finchera. Twórcy, który ma swoją wizję opowieści i powinien się trzymać jej, a nie tego, co chcieliby zobaczyć widzowie. W takim podejściu do sprawy tkwi podstawowe ryzyko. Bo co, jeśli widzowie nie mają dostatecznej wiedzy, aby w pełni cieszyć się seansem? Koniec końców filmy kręci się dla widzów, a nie dla historyków kina.
Nie ma jasnych odpowiedzi co do powyższych wątpliwości, a jeśli już, to każdy powinien poszukać ich sobie sam w trakcie oglądania nowego filmu Davida Finchera. Warto jednak przed seansem pamiętać, że rzucanie się na jego głęboką wodę może spowodować utonięcie.
Poza tym wszystkim Mank to znakomity film (nie dostanie ode mnie Dziesiątki, bo jednak zmęczyły mnie trochę te opisane wyżej wymagania odnośnie seansu), który z każdej strony zasługuje na pochwały. Realizacyjnie, aktorsko, fabularnie – do wyboru do koloru. Czarno-biały, stylizowany na kino okresu, o którym opowiada, czytelnie podzielony na dwie płaszczyzny czasowe podobnie jak i Obywatel Kane, którego proces powstawania śledzimy, sam posiadający bogatą historię (jego scenariusz pióra ojca Finchera, Jacka, został napisany jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku; przeniesiono go na ekran dopiero 17 lat po śmierci scenarzysty) i pełny epizodów, w których biegają po ekranie najważniejsze postaci Złotej Ery kina. Producenci, autorzy, aktorzy. Niczym ta koza z obrazu Chagalla, która przygrywa miłości (oglądało się to Notting Hill sto razy) – historia sobie leci, a przygrywa jej na fortepianie Charlie Chaplin (Craig Robert Young).
Nie mam w zasadzie żadnych wątpliwości, że Mank zgarnie przynajmniej kilka Oscarów. Farsą będzie np., jeśli golas nie trafi pośmiertnie do Jacka Finchera. Jego znakomity scenariusz każe zastanowić się nad tym, jak to jest, że takie scenariusze czekają latami na realizację oraz zachwycić się zgrabnymi bon-motami, jakimi jest upstrzony.
Chwila, chyba wiem, co to miał być za mądry tekst, o którym wspomniałem wyżej! Źle zakładałem, że ma on coś wspólnego z motywem łączącym Mank z Obywatelem Kane. Miał on coś wspólnego z motywem łączącym Mank z aktualną sytuacją na świecie. No więc siedzą sobie szychy z wytwórni i zastanawiają się, co poradzić na puchy w kinach spowodowane wielkim kryzysem.
– Co zrobić, żeby zapędzić widzów do kin? – głośno myślą. Receptę znajduje Mankiewicz:
– Wyświetlajcie filmy na ulicach.
(2439)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Orson Welles decyduje się na radykalny krok mający na celu pomoc alkoholikowi-scenarzyście, Hermanowi J. Mankiewiczowi, w napisaniu scenariusza do debiutanckiego filmu Wellesa. Bez wątpienia najlepiej zrobiony, napisany, częściowo zagrany film tego roku. Jednak nie ma też wątpliwości, że przeznaczony dla widza zainteresowanego tym rozdziałem historii Hollywood. Stąd brak maksymalnej oceny, bo wolałbym, aby był ciut bardziej uniwersalny.
Podziel się tym artykułem: