×
Santa Clarita Diet, premiera 3 lutego, Netflix.

Santa Clarita Diet. Recenzja serialu z Drew Barrymore

Już 3 lutego na Netfliksa wjeżdża ich kolejna oryginalna produkcja serialowa – Santa Clarita Diet – moment więc w sam raz, by zapodać przedpremierową recenzją. Zatem, przedpremierowa recenzja serialu Santa Clarita Diet.

O czym jest serial Santa Clarita Diet

Bohaterami serialu jest szczęśliwe małżeństwo Hammondów: Sheila (Drew Barrymore) oraz Joel (Timothy Olyphant). Mieszkają sobie w spokojnym tytułowym miasteczku Santa Clarita i zajmują się sprzedażą nieruchomości. Mają córkę Abby (Liv Hewson) i sympatycznych sąsiadów, którzy przy okazji z racji wykonywanego zawodu są mocno podejrzliwi. Pewnego dnia podczas sprzedaży kolejnej nieruchomości Sheila puszcza ogromnego pawia, co już samo w sobie jest niepokojące, a dodać trzeba, że razem z pawiem wypluwa z siebie także tajemniczą czerwoną kulkę. A jest jeszcze gorzej, bo umiera. I gdy mąż zaczyna ją opłakiwać, Sheila jak gdyby nigdy nic powstaje z martwych. Wygląda normalnie, nie czuje się nieżywa, no może jedynie mocno zmienia się jej smak kulinarny i zachowanie. Ma dużo więcej energii i zapału do rzeczy, których do tej pory unikała. Niby fajnie, ale cały czas jest głodna, a w menu Sheili zaczyna królować ludzkie mięso. Co zrobić, trzeba znaleźć jakiś sposób na w miarę moralny sposób polowania na ludzi, w czym obiecuje pomóc żonie Joel. A że oprócz tego stara się rozwiązać zagadkę stanu żony, to nie zauważa, że zaczyna się kręcić wokół niej przystojny nowy współpracownik Sheili, a w jego roli, juppi, sam Richard Castle we własnej osobie – Nathan Fillion.

Recenzja serialu Santa Clarita Diet

Żeby być sprawiedliwym zacznę od tego, że jestem aktualnie na piątym odcinku, więc z jednej strony nie wiem, jak się to dalej potoczyło, ale z drugiej nie odpuściłem po pierwszych dwóch odcinkach, więc jest w porządku. Myślę, że „w porządku” to dobre określenie w stosunku do Santa Clarita Diet, bo to właśnie taki serial, który wielkiego fejmu nie zwojuje, ale spokojnie można go sobie w wolnej chwili obejrzeć – odcinki nie są specjalnie długie.

Nie trzeba Sherlocka Holmesa, by odkryć, że Santa Clarita Diet to takie połączenie i-Zombie i Dextera. Przy czym i-Zombie po naprawdę fajnym pilocie szybko znudziło mnie już w drugim odcinku i dałem mu spokój. Koncepcja procedurala prawie nigdy nie trafia w mój gust, więc dobrze się składa, że Santa Clarita Diet nie jest proceduralem, a odcinki stanowią jedną ciągłość (oczywiście są jakieś tematy przewodnie poszczególnych odcinków, ale fabuła leci do przodu bez zbytniego zbaczania z kursu i ścieżki). Co również należy zapisać Santa Clarita na plus, a czego nie ma i-Zombie, to duża ilość krwi na odcinek, nieprzyzwoite żarty i fruwające z ekranu faki (i flaki też). Tak, Santa Clarita Diet nie musi przejmować się tym, co wypada i się nie przejmuje. Nie jest jednak tak, że serial to jedna, ciągła bluzganina przekleństw i makabry, wręcz przeciwnie – ich ilość została wyważona tak, żeby w serialu prym wiodła czarna obyczajowa komedia, na szczęście bez śmiechu z puszki. Jest więc sporo momentów słodko-pierdzących, ale w sumie tym lepiej, bo także lepiej smakują wtedy momenty krwawych szaleństw i szamania obleśnie wyglądających ludzkich skrawków. Mniam.

Z Dexterem zaś łączy Santa Clarita Diet dobre serce głównych bohaterów, którzy nie zabijają jak popadnie, a jednak starają się upolować osobniki, których nikt nie będzie żałował. I dobrze, że to komedia, bo nie ma nic gorszego niż serial na serio, który staje się niewymuszoną komedią (no Dexter, Dexter).

Santa Clarita Diet to typowy guilty pleasure, który raczej dozgonnych fanów póki co nie zdobędzie (może kiedyś, takie seriale często rozkręcają się w drugich sezonach), ale ogląda się go na tyle przyjemnie, że czasu się nie straci. No i jeszcze ma świetnego Timothy’ego Olyphanta, o którym również warto wspomnieć.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004