Wbrew panującej w krajach socjalistycznych opinii, że seryjni mordercy zamieszkują jedynie kontynent północnoamerykański, seans węgierskiego filmu Potwór z Martfű pokazuje, że także i w bloku socjalistycznym serial killerzy mieli się dobrze. A nawet lepiej, bo przecież nie istnieli. Recenzja filmu Potwór z Martfű aka A martfüi rém aka Strangled.
O czym jest film Potwór z Martfű
Końcówka lat 50. ubiegłego wieku. Uderzeniem siekiery w głowę zamordowana zostaje młoda dziewczyna. Głównym podejrzanym w sprawie tego morderstwa i gwałtu jest zakochany w niej mężczyzna. Facet przyznaje się do winy, a sędzia skazuje go szybko na wyrok śmierci zmieniony potem na dożywocie (czy tam 25 lat, zdaje się były rozbieżności między tłumaczeniem angielskim a polskim, a węgierskiego nie znam). Mija kilka lat. Szefu funkcjonariuszy, który doprowadził do aresztowania ww. gwałciciela robi karierę w milicji, czy co oni tam mają, a na jego miejsce przychodzi młody i ambitny zastępca, który szybko bierze w obroty doświadczonego glinę, który pracował przy sprawie śmierci dziewczyny. Tymczasem zostają popełnione nowe morderstwa, a schemat działania sprawcy jest zawsze podobny – odbywa stosunek seksualny z ofiarą już po jej zamordowaniu. Młody glina zaczyna zauważać wzór łączący zabójstwa i szukać podobnych spraw z przeszłości. Wbrew przełożonym, którzy uważają, że w socjalistycznym państwie seryjnych morderców nie ma! a obu spraw – teraźniejszej i tej sprzed lat – nic nie łączy.
Recenzja filmu Potwór z Martfű
Potwór z Martfű to stuprocentowe kino gatunkowe, jakiego wciąż u nas brakuje (co może się zmienić wraz z premierą Jestem mordercą). Jesteśmy świadkami polowania na seryjnego zabójcę, a polowanie to ubrane jest w formę policyjnego thrillera. Film Árpáda Sopsitsa oparty został na prawdziwych wydarzeniach, a co za tym idzie tożsamość zabójcy/gwałciciela jest tu tylko tajemnicą przez krótką część filmu, przez którą można się zastanawiać, czemu dwóch głównych czarnych charakterów jest do siebie tak bardzo podobnych i czemu siostra osadzonego w więzieniu za niewinność momentami wygląda jak facet. Mózg podpowiada różne twisty w oparciu o te spostrzeżenia, ale szybko dostaje w pysk, bo Potwór z Martfű nie jest filmem z gatunku kto, tylko filmem z gatunku jak i czy. Jak i czy w ogóle serial killer został złapany. Można się domyślać, że sprawa ta była na Węgrzech głośna, ale jej nieznajomość nie przeszkadza w oglądaniu, nie mówiąc o tym, że to oglądanie jest ułatwione dużym podobieństwem między Węgrami a Polską lat minionych. Zresztą podkreślał to przed seansem sam reżyser.
Wszystko w filmie Potwór z Martfű jest na miejscu i może to właśnie jest jego największą bolączką. Reżyser bardzo dobrze odrobił lekcję z kina amerykańskiego i przeniósł ją na węgierskie podwórko w ten sposób, że gdyby zamienić język węgierski na angielski – nie znalazłoby się wielkiej różnicy między tym filmem, a kinem amerykańskim właśnie. Cyniczny milicjant, brutalny morderca, przyklejeni do swoich stołków dygnitarze, którzy wszystko potrafią spieprzyć, mrok skrywający morderstwa, trochę do śmiechu, trochę do emocji. Żadnego fakapu w realizacji nie zauważyłem.
W Warszawie odbyła się światowa premiera filmu Potwór z Martfű, a jego reżyser zapowiedział, że w węgierskich kinach będzie wyświetlany od lat 18. Sporo w tym marketingowego chwytu, ale nie do końca, bo jest w filmie kilka odważnych scen nekrofilii, które nie zostały nakręcone w sposób mający zniesmaczyć widza, ale jednak nekrofilia to nekrofilia. A goła baba na ekranie to goła baba. Poza tymi scenami gwałtu nie ma w tym filmie raczej niczego oburzającego, choć na drugi dzień usłyszałem na innej sali kinowej, że te sceny były zupełnie niepotrzebne. Cóż, moi drodzy sporo starsi widzowie, nie lubicie mrocznych thrillerów to nie chodźcie do kina na mroczne thrillery.
Ostatecznie zabrakło więc chyba tylko lepszego scenariusza, który w ciekawszy sposób podkreśliłby polityczne tło całej sprawy, no i jakiegoś zaskoczenia, bo tych nie było tu wcale. PS. Byłem z siebie dumny, gdy bez żadnych podpowiedzi w jednej z ról rozpoznałem Lisią Wróżkę Mónikę Balsai przefarbowaną na brunetkę.
(2135)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Gwałciciel-zabójca poluje na swoje młode ofiary, ale władza w myśl zasady: w krajach socjalistycznych nie ma seryjnych morderców; zawala śledztwo ignorując fakty. Bardzo porządny thriller kryminalny osadzony w specyficznej epoce, ale nie zaskakujący niczym.
Podziel się tym artykułem: