×
Gra o tron, 6x10. Daenerys Targaryen i Tyrion Lannister przesyłają pozdrowienia

Gra o Tron, finał s6. King in the North

Wczoraj było o Queen of the South, to dzisiaj będzie o King in the North. Nad ranem bowiem zakończył się szósty sezon serialu Gra o Tron i z tej okazji warto stuknąć dwa słowa, bo było to wyjątkowo zacne zakończenie. I będą to naprawdę dwa słowa, bo mam tylko chwilę między jednym a drugim meczem 1/8 EURO we Francji.

O czym jest serial Gra o Tron

Tak, wiem, mają być dwa słowa, ale nie mogę się powstrzymać :P. Zatem w serialu Gra o Tron przenosimy się wymyślonego królestwa Westeros, które gdzie by nie spojrzeć przypomina jakieś takie nasze średniowiecze z tą różnicą, że czasem tam kogoś wskrzeszą z martwych ewentualnie spalą przy pomocy smoka. A tak to miecze, rycerze, królewny i tego typu podobne rzeczy. No i w tym Westeros jest taki Żelazny Tron, który wszyscy chcą dosiąść. Wszyscy, czyli kilka zamieszkujących Westeros rodów walczących między sobą, bądź zawierających sojusze w zależności od sytuacji politycznej i aktualnego zapotrzebowania. Wśród owych rodów wyróżnić można Lannisterów, którzy aktualnie trochę użerają się z włażącym im na łeb klerem prawiącym morały. Jest też Danka z rodu, którego bez sprawdzenia napisać nie potrafię, która ma smoki, ma wojów eunuchów, wojów Conanów Barbarzyńców z zarostem i przychylnych jej, ale marudnych, wyzwolonych niewolników, ale aktualnie jest za morzem i kolejny sezon zbiera się do tego, żeby ruszyć na Westeros. Są jeszcze Starkowie, o których długo myślano, że ich nie ma, ale przetrwali i marzą o zemście jednocząc się pod sztandarem bękarta Jona Snowa na drodze do władania królestwem. I parę innych pomniejszych rodów i bohaterów, którzy sprawiają, że co odcinek może ginąc przynajmniej kilka osób. Oraz zima, która nadchodzi od pierwszego sezonu i wciąż nadejść nie może. Czyli zmarznięte za wielkim Murem hordy nieumarłych, które niczym przysłowiowy leśniczy chcą wyrzucić wszystkich z lasu.

Recenzja finałowego odcinka szóstego sezonu serialu Gra o Tron

Dziwi mnie, gdy widzę narzekanie na szósty sezon serialu Gra o Tron (a gdzieniegdzie widzę), gdyż w moich oczach był on całkiem zacny. Gdzie mu tam w słabości np. do tego sezonu co to wyciekły cztery odcinki na długo przed premierą i okazało się, że akcja w nich nie poszła do przodu prawie wcale i równie dobrze można by zacząć oglądać od piątego odcinka z niewielką stratą. Pamięci jakiejś wielkiej nie mam, ale takich zapchajdziurowych odcinków nie było więcej niż dwa, może trzy. Ale chyba bardziej dwa, bo trzy to by już prawie połowa sezonu była. A przecież nie pamiętam, żebym aż tak często się nudził. Może to wynika z tego, że ja jakichś wielkich oczekiwań nie mam, w fabule czasem się gubię, nie rozważam kto, kiedy i dlaczego, tylko biorę co dają. A dają w szóstym sezonie całkiem efektownie, a trup ściele się na tyle gęsto, że dziwię się, że jeszcze ktoś w ogóle przy życiu się ostał. Do zestawu z trupami są też cycki (szacunek dla Emilii Clarke, każdy myślał, że odkąd została wielką gwiazdą to cycków już nie pokaże, a tu proszę).

Może i długimi minutami nie dzieje się w serialu Gra o Tron za dużo, twórcy hamują fabułę na ile mogą, żeby za bardzo nie wyprzedzić książek Martina i można by rzec – czym się tu zachwycać? Lepiej pooglądać The 100, gdzie w każdym odcinku akcja gna z kopyta i są po trzy twisty na raz! Może i tak, ale The 100 nie ma jednej rzeczy – aż takiej jakości, jaką potrafi z siebie wydobyć Gra o Tron. Przynudza. Tak. Stoi w miejscu. Tak. Usypia. Tak. Ale jak trafią się Momenty (nie mówię o cyckach :P) to po prostu czapki z głów. Czy to największa serialowa bitwa, czy choćby budująca napięcie niby zwykła rozmowa. W tych scenach Gra o tron potrafi osiągnąć wyżyny nieosiągalne dla innych.

Przykład? Początek finałowego odcinka 6×10. Pierwsze 18 minut nie można nazwać inaczej jak tylko majstersztykiem.

Zbudowany dzięki genialnej muzyce klimat i napięcie sprawiły, że choć finał tej sceny był przewidywalny, to i tak ciężko było złapać choćby najmniejszy oddech w trakcie oglądania. Po prostu było to 18 minut tego, co w kinie każdy z nas kocha najbardziej i dla czego w ogóle ogląda filmy i seriale. Brawo dla reżysera Miguela Sapochnika, który wkrótce na pewno przyładuje jakąś fabułą, bo nie ma innej opcji. To co pokazał ogarniając zarówno chaos bitwy w 6×09, jak i będące na drugim biegunie budowanie napięcia w scenie, w której właściwie nic się nie dzieje i tylko czujemy, że coś wisi w powietrzu – wskazuje, że ma w łapach fach, którego żal byłoby marnować w serialach.

W świetle tych pierwszych 18 minut reszta odcinka już nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, choć bez dwóch zdań wydarzyło się sporo i wydarzyło się ciekawie w przeciwieństwie do innych finałów, kiedy po wybuchowym dziewiątym odcinku, w dziesiątym była już nudna kicha. Tyle, że jak pisałem wyżej, akurat jakoś tak fabularne zawiłości wchodzą mi średnio i raczej orientuję się w ich wierzchu, a gdy trzeba sięgnąć głębiej to już czasem mam problem. Chwała więc za jeszcze kilka odważnych posunięć zmieniających dynamikę serialu i z satysfakcją można czekać na kolejny sezon z nadzieją, że Danka nie zatrzyma się znowu gdzieś po drodze na dwa sezony. A za dwa ostatnie odcinki s6 wielkie brawa. W ogóle cały sezon uważam za udany, a że ktoś marudzi to ludziom nie dogodzisz.

Podziel się tym artykułem:

2 komentarze

  1. A ja cały czas mam wrażenie, mimo świetnych pierwszych 18 minut, że ta początkowa akcja była spowodowana namnożeniem wątków na rozwiązanie których nie mieli pomysłu/czasu. W efekcie czego zastosowali rozwiązanie z klasycznych filmów akcji.

  2. Nawet jeśli to nie mam powodów do narzekania, bo akurat utłukli najbardziej nudzący mnie wątek Wróbla i najbardziej wkurwiającą mnie postać – Pycelle’a :). Plus dla Margaryny też nie mieli w tym sezonie pomysłu, więc krzyż na drogę.

    Choć w sumie jej trupa nie widzieliśmy… 😉

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004