Historia powstania Stung sięga hen przełomu 2011 i 2012 roku, kiedy to zdolny niemiecki wannabe reżyser i spec od efektów specjalnych Benni Diez napisał scenariusz pełnometrażowego filmu o zmutowanych osach, pszczołach, łotewer. Aby przekonać cały świat o tym, że jest to w stanie przenieść na ekran, przygotował poglądową scenę, żeby każdy mógł sobie zobaczyć, jaki może być finalny efekt pełnego metrażu. Wyszło znakomicie, bo po pierwsze zdjęcia do filmu ruszyły jakiś czas potem, a po drugie film trafił na moją listę Do Obejrzenia. Czemu chyba nie ma się co dziwić, sami zobaczcie:
Napatrzyliście się? To dobrze, bo jeśli weźmiecie się za cały film, to niestety już niczego równie fajnego nie zobaczycie. Ba, nie zobaczycie nawet tej sceny, bo najwyraźniej spełniła się jako promo i na tym zakończyła się jej przygoda z widzem.
Akcja Stung w całości rozgrywa się na posiadłości należącej do świętej pamięci właściciela koncernu farmaceutycznego. Wdowa po nim, wraz z synem, organizuje przyjęcie, na które zaprasza gości, by wspólnie powspominali stare dobre czasy. Cateringiem na imprezie zajmuje się mała dwuosobowa firma na początku swojej drogi w biznesie. Starają się jak mogą, by tylko wszystko poszło po ich myśli, ale niestety, z atakiem zmutowanych owadów nie mają szans. Osopszczoły atakują z powietrza, rozszarpują spanikowanych gości, a tych, którym udało się uciec zostawiają na potem.
Brzmi nieźle, ale niestety film ten o wiele lepiej układa się w wyobraźni niż w rzeczywistości prezentuje się na ekranie. Gdy tak sobie pomyślimy, jak całość mogłaby wyglądać, to jawi się z tego luźna czarna komedia z głupimi żarcikami, solidną porcją gore i niczym nieskrępowaną zabawą, jaką zapewnić może tylko film o niepoważnej fabule. I momentami Stung taki właśnie jest, kłopot w tym, że reszta filmu to już nudne zapychacze. A jeszcze większy kłopot, że ta reszta filmu to jakieś 2/3 jego trwania.
Nie mam pojęcia, jak wyglądał proces powstawania filmu, ale z tego jak wygląda (film, nie proces :P) mam wrażenie, że po prostu co jakiś czas wraz z przelewem od sponsora kręcono kolejne sceny. Kombinując, gdzie tylko się da, żeby wyglądało inaczej. Kto wie, może gdzieś w trakcie zdjęć do występu skuszeni zostali rozpoznawalni przecież aktorzy – Lance Henriksen i Clifton Collins Jr. – i znów trzeba było pokombinować, jak ich wmontować do już nakręconego materiału. Zwróćcie uwagę na scenę rozmowy w domu po pierwszym ataku mutantów – próżno szukać przykładu gorzej zmontowanej sceny niż ta.
Być może Benni jest specem od efektów specjalnych, ale w Stung jakoś specjalnie tego nie widać. Domyślam się, że był bardzo ograniczony budżetem i pewnie z tą kasą, jaką dysponował to efekty wyglądają genialnie, ale patrząc chłodnym okiem nie wybijają się niczym szczególnym na tle tego, co można obecnie zobaczyć w filmach. Wydaje mi się nawet, że mutantosopszczoła lepiej wyglądała na zalinkowanym wyżej promo niż w filmie. I może trzeba było tę jedną zostawić, a nie porywać się na cały rój mutantów, jaki pojawia się w filmie.
To na pewno nie jest zły film, ma swoje momenty i uroki, ale nie zapewnia zabawy, jaką mógłby. Byli już w historii kina reżyserzy, którzy za kieszonkowe robili w piwnicy dużo lepsze i zabawniejsze filmy (Peter Jackson i Martwica mózgu). Stung w każdym elemencie jest taki sobie.
(1928)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Zmutowane osy atakują uczestników eleganckiego przyjęcia. Warto docenić reżysera za kawał roboty, jaką odwalił przy tym filmie, ale całość wyszła przeciętnie.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: The Windmill Massacre. Recenzja holenderskiego slashera