Zastanawialiście się kiedyś na pewno nad tym, jak wyglądałby „The Thing” Carpentera, gdyby został nakręcony w Austrii. Cóż, już się nie musicie zastanawiać.
Trudno zgadywać, dlaczego akurat ostatnio wzięto się w Austrii za kino gatunkowe, ale w sumie co to za różnica. Fakt jest taki, że po niedawnej przygodzie rodaków Hitlera z westernem (The Dark Valley), tym razem wzięli się za bary z tu opisywanym monster horrorem. Szczególnie dociekliwi zauważą również, że obydwa tytuły łączy nazwisko montażysty Daniela Prochaski. A to nie wszystko. Wedle jego profilu już wkrótce powinniśmy się spodziewać czegoś pod chwytliwym roboczym tytułem „Alpine Zombie Project”. Jest na co czekać – film ma opowiadać o grupie snowboardzistów, którzy utknęli w alpejskim kurorcie, w którym zostają zmuszeni do walki o przeżycie z zombiakami. A krew na śniegu zawsze ładnie wygląda.
To również wspólny mianownik z „Blood Glacier”, w którym grupa naukowców stacjonujących w odległej bazie na jednym z alpejskich lodowców pewnego dnia natyka się na niespodziewany fenomen geologiczny. Oto wierzchnia warstwa lodowca pokryta zostaje tajemniczą czerwoną substancją organiczną, bardzo przypominającą krew. A to nie koniec sensacji. Wkrótce pracownicy zostają sterroryzowani przez dzikiego zwierza będącego mutacją… lisa i stonogi!
Pewnie się dziwicie, ja też, czemu takie pierdoły oglądam, ale mam przynajmniej dwa powody, żeby to robić. Raz będę mógł sobie dodać do tagów „kino austriackie”, bo chyba jeszcze nie ma z powodu ograniczeń tagowych na starym blogu. A to zawsze zawodowo wygląda, jakby ktoś miał szeroką wiedzę filmową 😉. Drugi powód jest bardziej prozaiczny – tak naprawdę to nie ma ostatnio za bardzo co dobrego do oglądania. Jakaś taka dziwna posucha. Wiadomo, zawsze są setki zaległości, ale przypomnienie sobie tego, co się chciało obejrzeć najczęściej kończy się nieobejrzeniem niczego.
Wziąłem się więc za krwawy lodowiec, bo kiedyś wpadł mi w oko jego trailer wyglądający jak przeniesienie „Cosia” w skali 1:1 na europejski grunt. I rzeczywiście, całość bez wątpienia zalatuje arcydziełem Carpentera, ale filmom wcale nie tak blisko do siebie. I za to plus dla austriackich filmowców, że jak tylko mogli, starali się nie kopiować. Dali też coś od siebie. Coś, co akurat uważam za fajny pomysł. Otóż nasi bohaterowie zmuszeni są zmagać się z różnistymi mutantami, w myśl wymyślonej na poczekaniu zasady, że dzięki tajemniczej materii zmutować się ze sobą mogą dowolne organizmy. Otwiera to furtkę dla nieograniczonej niczym wyobraźni. Wie to każdy, kto pamięta psa z któregoś z „Re-Animatorów”, który to pies podawał, no cóż, łapę ;).
Szkoda tylko, że wyobraźnia wyobraźnią, a rzeczywistość rzeczywistością. Filmowych mutantów bać się nie sposób, bo praktycznie na każdym widać przysłowiowy suwak. Są uroczo gumowe i nikogo nie przestraszą. Zawodzą też kiepscy aktorzy i zbyt często telewizyjna realizacja przypominająca serial telewizyjny ze Schwarzwaldu.
Dziwna to mieszanka, której raczej nie warto oglądać. Ale pewnej porcji rozrywki, którą dostarcza nie sposób jej odmówić.
(1861)
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Grupa austriackich naukowców walczy na alpejskim lodowcu z przerażającymi mutantami. Dużo lepiej to brzmi niż w rzeczywistości wygląda.
Podziel się tym artykułem: