Po obejrzeniu tego norweskiego thrillera psychologicznego pozostaje jedynie żałować, że nie zaczęło się po seansie cierpieć na amnezję. Wtedy dużo szybciej zniknąłby z pamięci. 4/10.
Miałem tu skończyć, bo wszystko co ważne już napisałem, ale się rozmyśliłem. Trochę się poznęcam, choć nie ma za bardzo nad czym w sytuacji, gdy film trwa jakieś 70 minut. Tak samo monotonnych 70 minut na początku, jak i na końcu.
Pretensji do nikogo mieć nie mogę, tylko do siebie. Na film Nini Bull Robsahm natrafiłem dużo wcześniej niż nawet na Black Bear Festival. A konkretniej to na zwiastun tego filmu. Zainteresował mnie ciekawym pomysłem aż proszącym się o efektowne rozwinięcie. Efektowne i mądre, bo trzeba się postarać i natrudzić, gdy w całym filmie występuje jedynie dwójka aktorów w jednej w zasadzie lokacji. Dał radę taki „Alexandra’s Project„, to czemu „Amnezja” miałaby nie dać rady? No dobra, w A’sP było trochę więcej aktorów.
Para (dwoje ludzi, a nie taka z czajnika) wybiera się na jedną z norweskich wysp. Mają tam wygodny dom w bardzo cichej i odizolowanej od świata okolicy. A mówiąc bardziej wprost: to jedyny dom na całej wyspie. Prom, który ich tutaj przywiózł wróci dopiero za kilka dni, więc naszych bohaterów czeka tylko i wyłącznie własne towarzystwo. I tu pojawia się problem – oziębłość pani frustruje pana, który zaczyna być agresywny. Wywiązuje się bójka, w trakcie której mężczyzna upada tak niefortunnie, że rani się w głowę. Po odzyskaniu przytomności nic nie pamięta.
Prawda, że brzmi ciekawie? Na tyle ciekawie, że – jeśli wierzyć forum IMDb – Amerykanie już szykują remake. Ale chyba tylko remake pomysłu, bo jego wykonanie w charaktersytyczny dla Norwegii zimny i minimalistyczny sposób zupełnie nie wypaliło. Powstał film bez tempa, bez emocji, bez większego napięcia, przez większość czasu trwania także bez muzyki. Cisza, spojrzenia, zimny krajobraz za oknem – i tak przez 70 minut. Widownia ożywiła się tylko raz, gdy w końcu nie wytrzymała ciągłego szeleszczenia i chrupania nachosami jednego z widzów. Ktoś zaproponował, żeby sobie jeszcze ów widz marchewkę wyjął do zjedzenia.
Ważniejszy niż twisty i zaskoczenia jest dla reżyserki „Amnezji” wątek psychologiczny. Relacje między dwójką bliskich sobie ludzi, które szybko zamieniają się w eskalację pretensji i przemocy mogłyby się stać pretekstem do kilku ciekawych obserwacji, gdyby tylko miały jakieś czytelne podwaliny. A postaci jakikolwiek głębszy rys. Tymczasem zostajemy wrzuceni w sam środek problemu, a jego genezy musimy domyślić się sami. Jasne, między wersami dostajemy trochę podpowiedzi, ale to za mało, żeby choć trochę przejąć się historią tej dwójki bohaterów, których trudno lubić. Agresorem jest facet i to nie ulega wątpliwości; pani reżyser – żeby było jasne – każe mu ze dwa razy spróbować zgwałcić swoją przyjaciółkę. Ale i z niej niezła sadystka – z uporem maniaka chodzi spać nago, choć wie, że na wszelkie zaloty swojego chłopa odpowie, że boli ją głowa ;). Wydaje mi się, że wszystko, co jest ciekawe w tej historii zostało pominięte na rzecz niedopowiedzeń i „sam sobie widzu wymyśl swoją interpretację”. Trochę za duże wymagania jak na film, który nic nie daje w zamian.
No i jeszcze oszustwem okazuje się tytuł – amnezji jest w tym filmie jakieś 25% i praktycznie nie ma dużego wpływu na przebieg fabuły.
(1835)
Podziel się tym artykułem: