1 sierpnia, dzień kilku ważnych i mniej ważnych rocznic, a wśród nich tej mojej – równo dziesięć lat temu założyłem Q-Bloga.
Długo zastanawiałem się nad tym, co tutaj napisać. Jakieś cztery minuty. Wszak to rocznica okrągła, ważna, dowód na to, że nie nad wszystkim górę bierze mój słomiany zapał. Z jednej strony powinienem się cieszyć i – jak to ja – pisać, jaki to jestem zajebisty, a z drugiej strony Q-Blog coraz częściej mnie męczy. A może nie ma ani jednej, ani drugiej strony, bo to w końcu tylko blog i nie ma się nad nim co dłużej pochylać i wyciągać takie czy inne wnioski. Raka nie leczy. Źródła cennych informacji dla miliona spragnionych ich kinomanów nie przynosi. Głównie dlatego, że tego miliona brak.
Kiedyś wydawało mi się że dziesięć lat później zbierze się tutaj spora grupka Czytelników. Może nie tylu, co u Kominka, bo jestem do bólu niekontrowersyjny w kontrowersyjnych sprawach (jakieś tam kino, kogo to obchodzi), ale trochę więcej niż jest Was tu teraz. Gdybym napisał, byście się kolejno odliczyli, to nie wiem, czy byłoby przynajmniej naście reakcji. Dlatego nie piszę tego ;).
Do końca nie wiem, czemu tak się dzieje. Pewnie dlatego, że się „nie udzielam” i skrobię te sążniste recki tylko tutaj nie szerząc moich światłych opinii na innych blogach, portalach, filmwebach i innych takich. Nie chce mi się, więc w sumie rozumiem, że komuś może się nie chcieć udzielać tutaj. Rozumiem także, że często przynudzam, ale to działa w obie strony – nie chce się Wam czytać, nie chce mi się być pomysłowym. Pomysłowym już byłem, efekt był tylko trochę lepszy.
Aczkolwiek się dziwię. Coraz częściej wkurwia mnie zachwycanie się tu i ówdzie rzadkimi filmami, które tutaj opisywane były pół roku wcześniej i nikt nawet nie zwrócił na to wtedy uwagi. Serio, gdybym znalazł gdzieś takiego bloga jak Q-Blog to ja byłbym zachwycony! 🙂
Nie zrozumcie mnie źle. Dzięki Q-Blogowi wydarzyło się wiele świetnych rzeczy, które normalnie i bez Q-Bloga raczej nie miałyby miejsca. W porównaniu z nimi to mizerne czytelnictwo dzisiejsze nie ma żadnego znaczenia. Ale fakt jest faktem – coraz częściej myślę o zamknięciu Q-Bloga (to nie groźba tylko stan faktyczny), bo męczy mnie pisanie do prawie nikogo. Lepiej zamiast tego coś sobie obejrzeć dodatkowo. No i nie da się ukryć, że to dziesięciolecie wyobrażałem sobie inaczej. Może jakieś małe fanfary – jeśli nie na Filmwebie czy Stopklatce, to chociaż na Bloksie – w końcu jestem tu jednym z najstarszych i najaktywniejszych blogów, a od zawsze mam wrażenie jakbym egzystował w zupełnie alternatywnej rzeczywistości obok tej, w której takie blogi są linkowane i polecane dziesięć razy częściej.
No dobra, ponarzekałem sobie, a teraz przechodzimy do części premierowej.
Strażnicy Galaktyki – Poszedłbym
Nie jarałem i nie jaram się tym filmem. Ale fakt jest faktem – udało mu się zmienić moją początkowo nieciekawą opinię o nim. Na komiksach się nie znam, tego uniwersum, czy jak to się tam zwie, nie znałem itd. itp. I wtedy zobaczyłem scenę po napisach czegoś tam i uznałem, że to dopiero będzie shit nad shity.
Opinię tę zmienił chyba od razu pierwszy zwiastun i tak już zostało. Potraktowanie z aż tak dużym poczuciem humoru tej komiksowej materii myślę, że może być strzałem w dziesiątkę. O ile twórcy patrzą na swój produkt jak na film, a nie jak na część franczyzy.
Sekstaśma – Poszedłbym
Widziałem kiepskie oceny tego filmu, zwiastun mnie nie przekonał, Segela nie lubię, Diaz zresztą też. To czemu żółty Poszedłbym? Bo brakuje mi komedii i w ogóle takich lekkich i tylko lekkich filmów. Albo ich nie ma, albo – jak już są – okazują się marne. Pewnie tak będzie w tym przypadku, ale jak nie zobaczę (na DVD raczej na pewno) to się nie przekonam.
Tarzan. Król dżungli – Nie poszedłbym
I to nawet nie dlatego, że nie lubię animek. Głównie dlatego, że 90% animkowego szrotu fruwającego co tydzień po kinach jest zwyczajnie marna. Byle co, byle skąd, byle nagonić do kina dzieci. Bez pomysłu, jakiejkolwiek wartości, luzu i funu.
Nie ma tego złego… – Nie poszedłbym
Skoro brakuje mi komedii i cały ten wywód przy „Sekstaśmie”, to dlaczego w tym przypadku diametralnie inny werdykt? Komedia romantyczna to dziwny gatunek. Każda komedia romantyczna jest o tym samym, a mimo to świetnie można się na niej bawić. Pod warunkiem, że romansują ze sobą znane twarze – taka moja miniteoria. A jeśli w rolach głównych w komedii romantycznej widzę Ryana Kwantena i Sarę Canning, to już wiem, że raczej nie chcę tego oglądać. Gdyby scenariusz takiego filmu miał jakąkolwiek komromową wartość, to zagraliby w nim Meg Ryan (z sympatii o niej wspominam, bo warunków do grania w komromach już dawno nie ma) i Ryan Reynolds.
Bank Lady – Poszedłbym
Film ów wypadł w ostatniej chwili z mojej listy filmów do obejrzenia na zeszłorocznym WFF-ie i cały czas mam wrażenie, że to był błąd. Ci, którzy go widzieli mówią inaczej, ale ja tam swoje podejrzewam dalej. Ciekawa historia, ciekawy czas akcji – to plus zwiastun zachęca mnie do seansu. Ale będzie on już raczej domowy.
Podejrzany: Ai Weiwei – Nie poszedłbym
Nie wiem czemu, ale w stosunku do powyższego filmu odczuwam dziwną niechęć. To przeczucie, nieuzasadnione zresztą niczym konkretnym, że – choć lubię dokumenty – ten mi się nie spodoba. I, jak to zwykle w moim przypadku bywa, w kinie się na pewno nie przekonam czy mam/nie mam rację/i/.
Ale zostawiam na żółto, bo widziałem zdecydowanie więcej pochwał niż narzekań pod jego adresem.
Podziel się tym artykułem:
Drogi Quentinie,
pozwolę sobie napisać swój pierwszy komentarz na Twym blogu, mimo że czytam regularnie (wszystkie!) notki. Miałem to napisać tuż po przeczytaniu tego wpisu, ale jakoś wszystko się przedłużyło… więc pewnie i tak nikt tego już nie przeczyta.
W każdym razie dla mnie Twój blog jest zdecydowanie w TOP3 najlepszych polskich blogów, serio. To jest kwintesencja blogowania, w czystej postaci. Pisanie z pasją oraz z ogromną wiedzą w temacie, o którym się pisze. Bez zadęcia, z własnym stylem i poczuciem humoru.
Nie ma też wszędobylskiego wpychania na siłę komercjalizacji blogowania. Rozumiem oczywiście, że miło by było mieć z prowadzenia blogaska jakieś fajne przychody (zwłaszcza po 10 latach „pracy”), ale zawsze wtedy zapala się lampka „czy na pewno podświadomość nie powoduje zmiany myślenia, gdy w grę wchodzą pieniądze?”.
Dlatego też zawsze ceniłem Cię za pisanie swoich własnych odczuć, raczej nie pod publikę (no ostatnie notki trochę są targetowane w klikalność :P).
Powodzenia w dalszych działaniach, a przede wszystkim DZIĘKUJĘ za możliwość czytania świetnych recenzji!
Drogi spooky,
Bardzo dziękuję Ci za ten komentarz. Przeczytałem!
Przychody przychodami, te są drugorzędne, szczególnie że swoje już dzięki Q-Blogowi zyskałem. Ale jakieś takie statsy liczone w dziesiątkach tysięcy, no nie pogardziłbym :).
To nie targetowanie pod klikalność, to brak ciekawych filmów do recenzji ;P.