Wyjąłem tę dziewiątkę zupełnie z tyłka, bo tak naprawdę nie mam pojęcia, ile razy wrzucałem zbiorcze recki obejrzanych dokumentów. Myślę, że było to mniej niż dziewięć razy, ale przecież nikt nie sprawdzi. A numeruję, bo będzie z tego seria i „9” wygląda zachęcająco, jeśli idzie o jej rozwój. Bo znaczy, że nie jest to kolejny cykl, który porzuciłem po trzech odcinkach.
Choć i cyklem ciężko to nazwać, bo to przecież normalne recki będą, tyle że tematycznie i w grupach. Materiału nie powinno zabraknąć, bo sporo dokumentów czeka na dwa słowa ode mnie, co udowodniło zestawienie obejrzanych w czerwcu filmów.
The Final Member*
Ze wszystkich dziwnych muzeów na świecie, to jest chyba najdziwniejsze. Mieści się na Islandii, a w jego zbiorach znaleźć możemy penisy prawie wszystkich żyjących na Ziemi stworzeń. Wszystkich z wyjątkiem penisa męskiego. (To są i żeńskie?).
Jak można domyślać się po tytule, ten dość krótki i zawierający samą esencję tematu film skupia się na poszukiwaniu brakującego ludzkiego eksponatu. A raczej mężczyzny, który jest gotów oddać swoje klejnoty na wystawę.
A okazuje się, że chętnych nie brakuje. Wśród nich dwie kandydatury wydają się najpoważniejsze. Oto miejscowy celebryta, słynny podróżnik i łowca przygód, którego życie powoli dobiega końca i po raz ostatni chciałby czymś zabłysnąć. Najgroźniejszym jego przeciwnikiem jest pewien dobrze wyposażony Amerykanin, którego obsesją jest uczynienie swojego penisa sławnym jeszcze za życia. Obaj mają swoje zalety, ale i wady. Kto wygra? Czy sympatyczny dziadzio, którego penis kurczy się do niebezpiecznego rozmiaru zakazującego wg prawa Islandii wystawiania go na widok publiczny (mogłem coś pokręcić, wypadło mi z głowy, cóż to prawo naprawdę zabrania)? A może pewny siebie kobieciarz, który zaczyna zamęczać kustosza muzeum mailami pełnymi opowieści o swoim fiucie?
Odpowiedzi w tym niepowtarzalnym i pełnym humoru (humor jest ważny, bo jak w śmiertelnie poważnym filmie przetrwać scenę robienia gipsowego odlewu penisa 80-latka?) dokumencie, w którym przy okazji można dowiedzieć się więcej o samym muzeum, jego eksponatach i kustoszu, który na punkcie penisów ma lekką obsesję. 9/10
***
Tim’s Vermeer*
A skoro o obsesji mowa, to grzechem byłoby nie zobaczyć nominowanego do tegorocznych Oscarów dokumentu, którego tytuł powyżej. Jego bohaterem jest amerykański wynalazca, który ma za dużo czasu i za dużo pieniędzy. A przede wszystkim ma obsesję na punkcie malarstwa holenderskiego mistrza.
Jak przystało na odkrywcę, nasz bohater pewnego dnia zauważa, że niemal fotograficzne malarstwo Vermeera kryje w sobie pewną tajemnicę. Tezą, którą postara się obronić jest taka, że przy tworzeniu swoich obrazów Vermeer korzystał ze zmyślnego, acz prostego wynalazku, który pozwolił mu przenosić na płótno zainscenizowaną uprzednio kompozycję – innymi słowy malował niejako przez kalkę.
Teza śmiała, a jak najprościej ją udowodnić? Trzeba mieć czas (obecny), pieniądze (obecne), obsesję (obecna) i spróbować namalować kopię jednego z dzieł artysty. I raczej w niczym nie powinien przeszkadzać fakt, że bohater filmu nigdy wcześniej nie trzymał w ręku pędzla, wszak – wg jego teorii – Vermeer był bardziej nie w ciemię bitym koleżką niż utalentowanym malarzem.
Co wynikło z tego wszystkiego? Przygotujcie się na kolejną historię, której nie można przegapić. 9/10
***
The Short Game
Choć kariera golfowa Tigera Woodsa pewnego dnia z hukiem została zakończona przez inne piłeczki, wciąż nie brakuje ludzi, którzy marzą, by być takimi sportowcami jak on. Pukając w białą piłeczkę na polu golfowym odbierać grube pliki banknotów za zapakowanie tejże piłeczki w dołek. To dokument o takich właśnie ludziach. Niewielkich ludziach, bo mających nie więcej niż 8 lat.
Gdyby nie filmy dokumentalne, człowiek nigdy by się pewnie nie dowiedział, że istnieje coś takiego jak mistrzostwa świata w golfie dla dzieci do lat ośmiu. Nie dość, że istnieją, to jeszcze są tak prestiżowe, że oglądając „The Short Game” nie sposób zwątpić w ten prestiż. Nawet największe z możliwych niedowiarki stwierdzą po seansie, że to nie żadna nisza tylko wow, prawie mundial w Brazylii. Serio, świat jest pełen dzieci, które każdego dnia po kilka godzin pukają kijkiem w piłkę. I ich rodziców – często najciekawszych bohaterów takich dokumentów.
TSG powiela budową głośny „Spellbound„. Ośmiorga dzieciom z całego świata (Francja, RPA, USA, Azja) kamera towarzyszy w przygotowaniach do najważniejszego turnieju w roku. Poznajemy ich bliżej, a potem – przy okazji poznając trochę tajników golfa – wyruszamy na mistrzostwa obserwując już na miejscu trzydniową walkę o tytuł.
„The Short Game” łączy w sobie wszelkie zalety kina dokumentalnego i sportowego, co bez wątpliwości stawia go na półce z filmami, których żal byłoby nie zobaczyć. 8/10.
PS. No i na szczęście świat rodziców przyszłych golfistów jest bardziej przyjazny niż te przyzdepy z „Toddlers & Tiaras”.
***
When Albums Ruled the World
Z dokumentu sportowego przenosimy się dosłownie na chwileczkę do świata muzyki, by przyjrzeć się i przysłuchać wpływowi płyt długogrających na rozwój muzyki. I, trzeba przyznać, że to one miały wpływ na nią, a nie na odwrotnie.
Przyznaję to, bo osobiście nie miałem pojęcia, jak przez dziesięciolecia od momentu wynalezienia longplaya kształtował on obraz muzyki. Nigdy się nad tym zresztą nie zastanawiałem i w tym tkwi piękno dokumentów, że ktoś zastanawia się nad jakimiś pierdołami za ciebie.
Więcej pisać chyba nie ma co, bo jak w każdym dobrym dokumencie muzycznym, także i tutaj mamy całą masę dobrej muzyki, ciekawe gadające głowy opowiadające równie ciekawe anegdoty z drugiej strony winylu oraz podsumowaną w nienużącej pigułce historię rozwoju muzyki wszelkiego gatunku, a także towarzyszących nieodłącznie czarnym krążkom okładek i ich projektów. 8/10
*filmy z listy Do obejrzenia
(1753)
Podziel się tym artykułem: