„Here Comes the Boom„ opowiada historię nauczyciela biologii, który rozpoczynając przygodę z MMA chce zarobić trochę grosza dla swojego kolegi, któremu grozi zwolnienie ze szkoły. Uznaje, że wystarczy załapać się do UFC i tam za godne pieniądze dostać po ryju.
Film jak film, przeciętny zupełnie i niczym się nie wyróżniający. No może tylko jedną rzeczą. Otóż na drodze naszego nauczyciela wcześniej czy później ma stanąć UFC-owy wymiatacz, którego walkę oglądamy w początkowych momentach filmu. Starcie zapowiada stosowna grafika, na której wyraźnie widać:
Polską flagę. I rdzennie polskie nazwisko „Ken Dietrich”. Niby nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Ken Dietrich urodził się w Polsce, ale coś jednak mocno zgrzyta. Z zawodników MMA znam tylko Mariusza Pudzianowskiego, więc nie rozpoznałem łysego oblicza filmowego motherfuckera i uznałem, że nasza flaga to z pewnością jakaś wpadka.
Ale chyba raczej nie. W końcu w rolę Dietricha wcielił się Polak – Krzysztof Soszyński, jak dowiedziałem się tego z nazwisk w napisach końcowych.
Tylko pytanie: dlaczego Dietrich? (albo: dlaczego polska flaga?). Nie wiem, pewnie realizatorzy nie mogąc użyć prawdziwego nazwiska polskiego wojownika (brak licencji; niektórzy zawodnicy występują tu jako „himself”, a niektórzy nie) mieli to głęboko w poważaniu. „Ken Dietrich” brzmiało groźnie i już. Tak czy siak – nominacja do NFQ za nagjłupszy polski akcent będzie. I smaczek.
Gdybym był zwolennikiem spiskowej teorii dziejów to z pewnością pochyliłbym się nad tym, dlaczego w rządzonym przez Żydów Hollywood (tak powiedział w telewizji Seth MacFarlane, a telewizja nie kłamie) polski czarny charakter nosi niemieckie nazwisko. Ale nie jestem.
Podziel się tym artykułem: