×

An American Crime feat. The Girl Next Door

26 października 1965 roku do drzwi jednego ze skromnych domów w Indianapolis zapukała policja. Trafiła tu nie pierwszy raz, ale tym razem miała solidne podstawy do tego, by spodziewać się odnalezienia śladów przestępstwa. Odpowiedź na telefon, w którym anonimowy rozmówca zawiadomił o tymże przestępstwie przyniosła brutalne odkrycie. W piwnicy więziona była 16-letnia Sylvia Likens, a jej oprawcami okazali się blisko czterdziestoletnia kobieta, która pełniła rolę jej opiekunki oraz jej niepełnoletnie dzieci.

Często tak się zdarza, że filmy pojawiają się parami. Często też o tym wspominam i prawie zawsze wypadają mi z głowy konkretne przykłady na poparcie tej Dwójkowej Teorii. Jest „Góra Dantego” i „Wulkan”, „Armageddon” i „Dzień zagłady”, a potem czarna dziura (nie, to nie tytuł trzeciego filmu katastroficznego). No ostatnio jeszcze były dwa filmy o Lincolnie. A w zasadzie chyba nawet trzy, bo od jakiegoś czasu działa studio Asylum, które z kręcenia niskobudżetowych filmów o tym samym co głośne filmy wysokobudżetowe zrobiło model biznesowy. Wkurzając ssaczy, którzy myślę, że ściągają Battleship, a tymczasem ściągają „American Battleship”. Ale odbiegam od tematu.

Rok 2007 w kwestii Dwójkowej Teorii przyniósł dwa wspomniane w tytule wpisu filmy oparte na kanwie prawdziwego wydarzenia, jakie rozegrało się przed czterdziestu laty w domu należącym do niejakiej Gertrude Baniszewski. Przy czym „The Girl Next Door” nie należy mylić z przyjemną komedią z Elishą Cuthbert, w której obejrzeć możemy jedną z niewielu gwiazd porno, która nawet kawałka gołego ciała nie pokazuje. Ale znów odbiegam od tematu… A może nie, bo warto to dodać, gdyż pomyłka jednej dziewczyny z sąsiedztwa z drugą może wywołać trwałe zmiany na mózgu, bo opisywany tu film z 2007 roku z pewnością do przyjemnych nie należy.

Do „The Girl Next Door” zabierałem się już wiele razy, bo i głośno o nim tu i ówdzie od czasu do czasu bywa, a tytuł ten wymieniany jest jednym tchem obok takich filmów jak „Funny Games”. I nic dziwnego, bo sporo je ze sobą łączy. Zbieranie do seansu zakończyło się dzisiaj i pewnie byłbym wstrząśnięty i zmieszany, gdybym dzień wcześniej nie obejrzał „An American Crime”, które – jak nietrudno się domyślić – pchnęło mnie ostatecznie w ramiona TGND.

Czemu więc nie jestem wstrząśnięty i zmieszany? Ano dlatego, że „An American Crime” jest filmem dużo, dużo lepszym. TGND z pewnością robi większe wrażenie na nieprzywykłych do mocnych wrażeń, ale w tym przypadku im mniej tym mocniej.

Choć oparte na tej samej historii, to oba filmy różnią się ze sobą znacznie. Przede wszystkim AAC opowiada z perspektywy ofiary (że ta Ellen Page jeszcze fizia nie dostała od ról, które gra) historię prawdziwą, jaka wyłania się ze stenogramów z procesu. Nie trzyma się jakoś kurczowo faktów (pominięta jest liczna rodzina Sylvii, czy zatargi z prawem jej matki – fakty mogące choć trochę pomóc lepiej zrozumieć oddanie córek obcym ludziom pod opiekę), ale to normalne w przypadku filmu fabularnego, który rządzi się swoimi prawami. Oszczędza też brutalnych szczegółów całej sprawy ograniczając je do niezbędnego, choć bulwersującego i tak, minimum. TGND to już insza inszość. Opowiadany z perspektywy oprawcy (plus minus) prezentuje jakże popularny aktualnie trend „oparte na faktach”, który polega na wzięciu jakiegoś prawdziwego przypadku i podrasowania go we wszystkie strony pod swoją mańkę bez specjalnego trzymania się faktów (w TGND oprawcami w przeciwieństwie do rzeczywistych wydarzeń są nastoletni chłopcy, co wzmacnia przekaz o silniejsze wątki erotyczne). W tym przypadku reżyser/scenarzysta/zboczeniec/łotewer nie oparli się pokusie dosłownego pokazania szczegółów odbywanych w piwnicy Gertrudy tortur, przez co film naprawdę trudno się ogląda (nie mówiąc już o tym, że torturują głównie dzieci), szczególnie w zderzeniu z przyjętą formą…

No właśnie, forma. Pal licho, gdyby obydwa filmy były mrocznymi thrillerami. Jest inaczej. Obydwa są stylizowane na słodkie opowiastki z pięknych lat 60-ych i pełne osłuchanej w wielu komediach i innych lekkich dziełkach muzyki z tamtego okresu. Koszmary dzieją się tutaj za ścianami domów w spokojnych, zielonych dzielnicach, a na powierzchni nudne rozmowy kręcą się wokół wesołych miasteczek i szkółek niedzielnych. To takie „Stand By Me” napisane przez zboczeńca – szczególnie TGND, którego do końca nie rozgryzłem. Całość sprawia wrażenie filmu telewizyjnego będąc przy okazji rasowym filmem exploitation pełnym przemocy, nagości, seksu, tortur i przekleństw. Ogląda się to niczym najkrwawszy horror, któremu przypadkiem udało się uzyskać kategorię PG-13. Trudno się przy okazji oprzeć wrażeniu, że gdzieś w tym wszystkim zagubił się zupełnie szacunek do ofiar tej ponurej historii.

Podobnego wrażenia nie miałem w przypadku „An American Crime”, które zjada TGND w przedbiegach i na dokładkę daje zacną obsadę ze wspomnianą już Ellen Page oraz Catherine Keener czy Jamesem Franco. Nie epatując za bardzo okropieństwami, paradoksalnie przeraża bardziej, bo pozwala lepiej (nie)zrozumieć dlaczego ludzie zdolni są do takich rzeczy.

An American Crime – 9/10
The Girl Next Door [2007] – 6/10

(1468)

PS. Patrz, Sępie da się zrobić słoneczny, jasny i letni mroczny thriller :P 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004