Kiedy dwa dni temu 22.5.2012 roku ogłaszałem mianem Historycznego Dnia, szczerze mówiąc nie miałem ku temu wielu powodów. Był to raczej „pomysł” na szybką notkę. Bo choć, rzeczywiście, zobaczenie kollywoodzkich gwiazdeczek na tle ogrodzienieckiego zamku był czymś nowym, to nie było w tym dla mnie niczego zaskakującego, bo wiedziałem, że wcześniej czy później takie coś zobaczę. Byłem akurat na miejscu, gdy to kręcili… No, dwa kilometry dalej, zupełnie nieświadomy tego, ze tak niedaleko ode mnie tworzy się historia 🙂
Życie, jak zawsze, miało przygotowany dla mnie jednak swój scenariusz i wieczór 22 maja przyniósł jeszcze jedno wydarzenie, które już w zupełności usprawiedliwiło nazwanie tego dnia tak górnolotnie brzmiącym zlepkiem wyrazów. Tego wieczora właśnie zakończyły się trwające dobrze ponad 15 lat poszukiwania.
Internet pełen jest postów na forach i grupach dyskusyjnych, w których różni ludzie szukają tytułów filmów, które kiedyś tam widzieli, bądź o nich słyszeli i teraz chcieliby zobaczyć je jeszcze raz. Czasem szukają naprawdę banalnych rzeczy („hej, jak się nazywał ten film o kolesiu, co samochodem podróżował w czasie?”) albo „Billy’ego Elliota” (prf’owy żart, którego nie będę opowiadał). Przeważnie jednak zmuszają do wysilenia szarych komórek grzebiąc za jakimiś fantasy z NRD. Ja podobnie. Też miałem listę takich poszukiwanych filmów.
„Miałem”. Bo już nie mam. 22 maja znalazłem ostatni.
Poszukiwane przeze mnie filmy można było podzielić na dwie grupy. Pierwsza, załatwiona raz a dobrze wraz z rozwojem techniki i dostępu do wszystkiego co na celuloidzie, dotyczyła filmów, o których gdzieś tam czytałem, o których gdzieś tam słyszałem, a których nigdzie nie można było dostać. Były to rzeczy dziś dostępne dwoma kliknięciami myszki, ale kilka lat temu już nie. „Cannibal Holocaust”, „Dawn of the Dead”, „The Killer” itd. Niektórych szukałem latami, a te które nie podrzucili znajomi z różnych stron świata, znalazły się w końcu w necie. Dzisiaj obejrzeć je prosto, łatwo i przyjemnie – kiedyś graniczyło to z cudem.
Grupa druga była trudniejsza i dotyczyła filmów widzianych kiedyś tam z pirata i w zasadzie zupełnie dla mnie anonimowych. Były w niej m.in. dwa filmu kung fu, które sprawiły mi najwięcej trudności w znalezieniu ich. O jednym z nich już tu było – „Trzech mistrzów” okazali się „Niewiarygodną misją kung fu” – miszyn akompliszd. Natomiast drugiego nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek obejrzę. Po pierwsze dlatego, że zapamiętany przeze mnie tytuł „Szczęśliwa trzynastka” – jak podejrzewałem – w rzeczywistości mógł być zupełnie inny, a po drugie pamiętałem z niego tylko dwie sceny. Jedną, trudno w sumie nazwać sceną – ktoś tam wskakiwał i zeskakiwał z wysokiej wieży. Druga była już bardziej konkretna – kobitka wchodzi do jakiejś świątyni i przez następne kilka minut unika przeróżnych pułapek, wśród których były czerwone szarfy wyskakujące niespodziewanie z podłogi.
Jakiś czas temu okazało się, że trop tytułowy wcale nie był taki beznadziejny. Parominutowe poguglowanie za „Lucky 13” przyniosły sukces. Ale co innego _chyba_ znaleźć film, którego się szuka, a co innego wziąć go i obejrzeć, skoro na żadnym bardziej cywilizowanym nośniku w cywilizowanym języku chyba nie wyszedł. Olśnienie przyszło wczoraj. Wpisałem w gugla chiński tytuł prawdopodobnie szukanego filmu (chińskimi literkami znaczy się zapisanego) i tym samym dnia 22.5.2012 zakończyły się najdłużej trwające w moim życiu poszukiwania.
Jako że nie mam zielonego pojęcia jak to embedować (pewnie prosto, ale nie chce mi się klikać w szlaczki), zatem: Cały film, a od 73 minuty scena z szarfami
Trochę smutno, że już niczego z młodości nie szukam…
Podziel się tym artykułem: