×

Droga życia [The Way]

Był taki okres w Złotej Erze Wideo, że w co drugim filmie mogliśmy zobaczyć Emilio Esteveza. Człowiek (w sensie ja, a nie Emilio 🙂 ) nie miał internetu i tylko zachodził w głowę, czemu koleś nazywa się Estevez, skoro jego ojcem jest Martin Sheen (miało się te problemy). Ale to tylko w przerwach między jednym a drugim filmem z jego udziałem, bo produkcje były to zacne, żeby wspomnieć choćby tylko „The Breakfast Club”, czy „Men at Work„. A potem zgniotła go winda w „Mission: Impossible” (nie było go nawet w napisach i miałem kolejną zagwozdkę: to Emilio czy nie?) i dosłownie zniknął z ekranów. Tak teraz patrzę w jego filmografię i parę tytułów na krzyż po M:I widzę, ale głównie są to produkcje telewizyjne. I choć nigdy nie zgłębiłem tematu jego zniknięcia i przypuszczam, że jakieś wytłumaczenie tego być musi, to od czasu do czasu zastanawiałem się, gdzie tak zniknął u szczytu kariery. Tajemnicę pogłębiło zobaczenie go z rok temu w reklamie telefonów komórkowych.

Jakieś dwa dni temu okazało się, że Emilio Estevez żyje (no w pewnym sensie, ale o tym za chwilę 😉 ) i ma się dobrze. Co więcej. Napisał i wyreżyserował film z tytułu recki, w którym obsadził m.in. swojego ww. ojca.

Martin Sheen gra w „Drodze życia” okulistę, który dowiaduje się o śmierci swojego syna Daniela (rozwiązanie zagadki życia w pewnym sensie Emilia Esteveza; to on gra tu rolę Daniela). Nigdy nie byli ze sobą blisko, ale to nie znaczy, że nasz bohater nie ma zamiaru wybrać się po ciało syna. A droga to daleka, bo ten zginął w dalekiej Europie na pierwszym odcinku pirenejskiej pielgrzymki Szlakiem Świętego Jakuba. Na miejscu, po skremowaniu ciała pierworodnego, ojciec postanawia odbyć tę pielgrzymkę w imieniu Daniela. A do przebycia ma kolejny kawałek drogi, bo to spacer na miesiąc. Początkowo wędruje sam, a wraz z upływem czasu dołączają do niego inni życiowi rozbitkowie próbujący w pielgrzymce odnaleźć sens istnienia. Lub też, trywialnie, schudnąć.

Przyjemny i kameralny film oparty na powieści Jacka Hitta. Coś dla siebie znajdą tutaj ci, którzy lubią sobie porozgryzać łatwo i przystępnie zaserwowane metafory („Droga życia jest za długa, by maszerować nią samemu”…), ale także i ci, którzy od metafor na co dzień trzymają się z daleka. Pod warunkiem, że nie krzywią się na filmy obyczajowe, w których w odpowiednich proporcjach wyważono to do zadumy i to do uśmiechu. A że okazji do takiego delikatnego uśmiechu jest tu sporo, to nie mogę powiedzieć, że się nudziłem podczas seansu. No może tylko troszkę 😉 no ale w końcu film trwał prawie dwie godziny.

Wszystkiego jest tutaj w sam raz. Nie jest to arcydzieło światowego kina, a bardziej przypomina film telewizyjny, choć z tych dobrych, telewizyjnych filmów. W zasadzie nie mogę sobie przypomnieć niczego, czego mógłbym się uczepić, ale też nic mi do głowy nie przychodzi, gdy myślę kategoriami „dla tego czegoś właśnie musicie ten film zobaczyć!”. Waszego życia nie odmieni, ale jeśli lubicie sympatyczne, spokojne, ale nie rozlazłe filmy to możecie go sobie zobaczyć. W pakiecie z historią dostaniecie parę fajnych melodii i krajobrazów, wśród których rozgrywa się akcja całego filmu. 7/10.
(1354)

PS. Nie chcę wiedzieć, do jakiego chirurga plastycznego chodzi Deborah Kara Unger, ale na pewno nie do żadnego z tych hollywoodzkich, co to ich co trochę uśmiechniętych i fachowych widuję na TLC. No, co? Czasem oglądam TLC 🙂

Droga życia [The Way] (tak, podlinkowałem dokładnie z tego powodu, o którym myślicie ;P) Występują: Martin Sheen, Deborah Kara Unger, Emilio Estevez, Yorick van Wageningen, James Nesbitt, Tchéky Karyo; Scenariusz i reżyseria: Emilio Estevez

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004