×

Obywatel Kane [Citizen Kane] [DVD]

Różyczka

Jedną z wielkich tajemnic wszechświata jest to, że… nie widziałem nigdy kilku filmów, które w czołówkach rankingów wszelakich zajmują najwyższe miejsca. Nie ma ku temu powodu – po prostu nie widziałem i jakoś mnie to nie boli. Miana snoba i tak się nigdy nie dochrapię, bo lubię marne filmy, więc co za różnica. W związku z tym nigdy nie widziałem np. „Casablanki”, a także tytułowego „Obywatela…”. Kiedy jednak zobaczyłem, że właśnie pokazała się u nas nowa edycja DVD z okazji 70. rocznicy filmu, to pomyślałem, że jest dobra okazja, żeby to nadrobić. Szczególnie, że w „Transferze cyfrowym 2011” 😉 Sprawę ułatwił mi wydawca filmu firma Galapagos, no i właśnie skończyłem oglądać.

Nie będę udawał – nie mam zielonego pojęcia, dlaczego akurat Kane uznawany jest za najlepszy film wszech czasów. Myślę sobie jednak, że próba odpowiedzi na to pytanie nie ma mniejszego sensu, bo co to za różnica? A pomijam fakt, że filmów nie da się po prostu ocenić według prostego i jasnego wyznacznika jakości, więc dla jednego Kane, a dla drugiego „Żołnierze kosmosu” mogą być najlepszymi filmami wszech świata i nikt racjonalnie nie zaprzeczy temu wyborowi. Bo nie sposób. Dlatego pozostanę już na zawsze osobą, która nie wie dlaczego to najlepszy film, jaki kiedykolwiek nakręcono, ale która się tym nie przejmuje.

Nie mylcie pojęć. To, że nie wiem tego i tamtego nie znaczy, że to film zły albo tylko średni. Jedno nie ma się nijak do drugiego. „Obywatel…” to bardzo dobry film, a na czas, w jakim powstał na pewno wybitny. Głównie dlatego, że pokazał następującym po nim filmowcom drogę, którą mogli sobie podążać. Ustanowił nowe standardy filmowania, oświetlania, wykorzystania technicznych możliwości do kreowania świata obserwowanego przez widza itp. Zresztą dowodów na jego wielkość nie ma co szukać daleko – wystarczy zwrócić uwagę na to, że po siedemdziesięciu latach od jego powstania wciąż ogląda się go z podziwem.

Z podziwem dla twórców i ich umiejętności głównie. Bo w kategoriach fabuły nie widzę w nim nic nadzwyczajnego (choć patrzę przez dzisiejsze standardy i mi to może całkowity obraz zaciemniać). Umiera magnat prasowy. Jego ostatnim słowem przed śmiercią jest tajemnicza „różyczka”. Pewien dziennikarz urządza prywatne śledztwo w celu rozwikłania tajemnicy jednego słowa. Spotyka się z ludźmi, którzy towarzyszyli przez życie naszemu magnatowi i z każdej rozmowy dowiaduje się coraz więcej o Kane’ie, a nic o „różyczce”.

Jest tajemnica do rozwiązania, jest wybitny człowiek, który pod maską nonszalancji ukrywa swoje prawdziwe ja, smutne i pozbawione za młodu dzieciństwa, są ciekawi ludzie i jest zapis niebywałej kariery głównego bohatera opowiedziany zmyślnie przez flashbacki, których zastosowanie jest tu chyba najlepszym, co oferuje scenariusz. To wszystko jest, ale nie sprawiło, że fabuła wessała mnie i do końca wypuścić nie chciała. Ale może jestem po prostu Dzieckiem Twistów i łatwość dostępu do filmów, seriali, a także mnogość oferowanych mi atrakcji tego typu zabiła we mnie osobę, która zachwyca się prostotą. Może tak, może nie, sprawa nie do rozstrzygnięcia. Inna też sprawa, że nie znam prawdziwego backgroundu tej historii (życie i kariera Williama Randolpha Hearsta), a chyba warto byłoby go znać. Kto chciałby go poznać może położyć łapy na Blu-rayu – jest tam odpowiedni dokument temu poświęcony.

Zupełnie insza inszość pojawia się natomiast, gdy zaczniemy rozmawiać o wizualnych aspektach filmu Wellesa. Tu wątpliwości nie ma. Przyjemność z seansu spokojnie odczujemy oglądając sam obraz bez dźwięku. Mnogość zastosowanych tu technik, sztuczek optycznych, gry cieni, efektów wizualnych, kątów kamery, przejść montażowych i innych drobiazgów jest niesamowita. „Obywatel Kane” to triumf wyobraźni jego twórców i dowód na to, że miliony dolarów nie są do niczego potrzebne. Wystarczy pomysłowość i umiejętne wykorzystanie dostępnej techniki. Pod względem wizualnym to rzeczywiście arcydzieło. Polecam seans pod kątem: „jak oni to zrobili”.

A całości nie wyceniam wedle moich ocen, bo… Albo inaczej, ustanawiam właśnie nową ocenę: K. K jak Klasyka.

Jeśli zaś chodzi o wydanie DVD, to pierwszy rzut oka na okładkę już mi podpowiada, że czekają mnie jeszcze przynajmniej dwa seanse. Jeden z komentarzem Rogera Eberta, a drugi z komentarzem Petera Bogdanovicha (nietłumaczone bodajże, więc zaznaczam). Jakości dźwięku i obrazu nie oceniam, bo oglądam na sprzęcie nieuprawnionym do wydawania takich opinii, ale myślę, że jest ona lepsza niż to, co można zobaczyć w TV (też mi opinia 🙂 ). Oprócz wspomnianych tu komentarzy są wśród dodatków na DVD jeszcze:

– wywiady z Ruth Warrick i Robertem Wisem
– światowa premiera filmu
– galeria unikalnych zdjęć, sceny usunięte, materiały reklamowe, korespondencja studyjna i inne pamiątki
– zwiastun kinowy
– oraz 5 unikalnych, pamiątkowych kartek graficznych.
(1266)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004