Dobra, mam jakieś 30 sekund na napisanie notki, więc wykorzystam je na szybkie podgonienie zaległości.
Oczy Julii [Los Ojos de Julia aka Julia’s Eyes]
Hiszpańskie kino dorobiło się swojego niepowtarzalnego stylu horrorowo-thrillerowego. Trudno pomylić ichnie produkcje z jakimikolwiek innymi (bo mówią w nich po hiszpańsku 🙂 choć w sumie to chyba jeden z najczęściej używanych języków na świecie), a charakteryzują się one głównie wspaniałym klimatem. Jest jednak jeden problem z tym wspaniałym klimatem – łatwo go zmienić w nudę. I to jest główna bolączka wielu filmów grozy stamtąd – ogląda się je godzinę, zaczyna się nudzić, sprawdza ile jeszcze do końca, a tu się okazuje, że minęło dopiero dwadzieścia minut seansu…
Filmy, które potrafią wznieść się ponad to ograniczenie – wygrywają i naprawdę są godne uwagi. A te pozostałe… Cóż.
Wśród tych pozostałych jest właśnie „Julia’s Eyes”, która opowiada o tracącej wzrok kobiecie, której siostra popełnia samobójstwo. Szybko okazuje się, że za tym samobójstwem kryje się drugie, trzecie i siódme zło dno, a nasza bohaterka ma coraz większe kłopoty i coraz słabszy wzrok.
Klimatyczny thriller (to spoiler, bo przez większą czasu patrząc na zachowanie killera można słusznie dojść do wniosku, że to jednak horror) niestety zanudza. Po dobrym początku i zaciekawieniu widza postanawia przeciągać klimatyczne sceny w nieskończoność, co skutkuje ziewaniem, a w konsekwencji zaśnięciem. Szczególnie, że próżno szukać tu twista na końcu – za szybko wiadomo co i jak i reżyser jedynie przedłuża nasze męczarnie. 5/10.
Dobrze choć, że główna bohaterka jest grana przez przyjemną dla oka kobietę i zaprawdę powiadam Wam, mimo mojego znudzenia tym filmem, jeśli kiedykolwiek ktoś zrobi parodię, remake, czy tam porno-spoof pod tytułem „Julia’s Boobs” to będzie ona miała we mnie widza!
***
The Beaver
Kolejny zanudzający film, na szczęście o wiele krótszy od poprzedniego, więc i na 6/10 się załapujący. Jednak zgodnie z trailerowymi przypuszczeniami – film o wsadzaniu łapy w dupę bobra nijak nie ma szans na podreperowanie kiepskiego pijaru Mela Gibsona.
Pijar pijarem – w kwestii filmu mnie to nic nie obchodzi. Sorry, ale jeśli film jest dobry to mi się podoba niezależnie od tego czy występujący w nim aktor bije Ukrainkę czy nie. Ja oglądam filmy i je oceniam, a ocenę bicia Ukrainki pozostawiam Wysokiemu Sądowi. Dlatego kwestie pozafilmowe w ocenie tego filmu nie grają dla mnie żadnej roli.
Główny bohater cierpi na fatalną depresję, z której pewnego dnia ratuje go wsadzenie bobrowi ręki w tyłek. Dzięki futrzanemu alter ego z australijskim akcentem cockneyem zaczyna radzić sobie z własnymi problemami i zauważa, że problemy ma również jego rodzinka.
Dramat obyczajowy, którego silną stroną są kreacje aktorskie Mela Gibsona i trochę mniej Jodie Foster, która całkiem się coś pogubiła i nie może odnaleźć. Tym dziwniejsze, że chciała się przypomnieć filmem o… No ale może tylko chciała kumplowi pomóc.
Nie jest to film beznadziejny, jest w nim trochę dobrych rzeczy i może gdyby jakiś zdolniejszy scenarzysta dorwał go w swoje łapy, to dałoby się go oglądać bez rosnącego znudzenia. Niestety, trudno jest współczuć jego bohaterom, a co za tym idzie wciągnąć się w ich problemy (ale może to tylko zwykłe niezrozumienie, kto wie). Seans to raczej czekanie na koniec, który przychodzi dość szybko i pozwala uratować słabnącą z minuty na minutę ocenę.
Jednak prawdziwy smutek człowieka ogarnia, gdy przypomni sobie tego samego Gibsona i tę samą Foster w „Mavericku”… Czas jest bezlitosny nawet dla hollywoodzkich gwiazd, moi drodzy.
***
A chyba wystarczy na dziś. I tak wyszło lepiej niż myślałem 🙂
(1261)
Podziel się tym artykułem: