W końcu wyjaśniła się jedna z filmowych tajemnic zeszłego roku. Mowa tu o trailerze filmu „Give’em Hell, Malone”, którego premiera (o ile dobrze pamiętam 🙂 ) miała miejsce 1 kwietnia w związku z czym sporo osób podejrzewało, że trailer ten jest jakimś primaaprilisowym żartem. A wszystko dlatego, że w tym trailerze (a właściwie pierwszych minutach filmu) zobaczyć można było więcej trupów niż w jakimkolwiek innym trailerze ever. W zasadzie było tam tylko strzelanie i tylko krew i tylko trupy. Podejrzenia więc w sumie wcale nie były takie znowu bezpodstawne, ale koniec końcem okazało się, że nieprawdziwe, bo film, którego nawet tytuł był podejrzany rzeczywiście powstał.
Reżyserem tego filmu jest Russell Mulcahy, który już na zawsze będzie miał u mnie plus za jeden film. I nie, nie jest to film, za który Mulcahy ma plusa u sporej liczby kinomanów, czyli „Nieśmiertelny„. Oczywiście i do „Nieśmiertelnego” mam jakiś tam sentyment, ale filmem, którym Mulcahy najbardziej trafił w mój filmowy gust jest średnio znany i popularny „Rykoszet„. Czasem można go dorwać w nocnym programie jakiejś polskiej telewizji, ale raczej nikt nie afiszuje się nim w prajmtajmie. A szkoda, bo jest co oglądać.
No i w związku z tym wszystkim moje podejście do „Give’em…” było pozytywne. Strzelanina, krew, trupy, reżyser, który umie robić filmy (choć ostatnio coraz częściej myślę, że te fajne po prostu mu przypadkiem wyszły…). Nie mogło być źle. A jak się skończyło? Ósemką na dziesięciostopniowej skali Ziewometru.
Problem z tym filmem jest jeden – jest to z grubsza rzecz biorąc gorsza wersja czegoś, co już wcześniej było. To takie „Sin City” ale gorsze. To takie „Żegnaj, laleczko” ale gorsze. To takie „Pulp Fiction”, ale gorsze. To taki „Kill Bill”, ale gorszy… No i powiedzmy, że chce się obejrzeć krwawą rozwałkę w komiksowym stylu – lepiej obejrzeć „Sin City”. Chce się zobaczyć zgorzkniałego faceta uzbrojonego w rewolwer i sarkazm – lepiej obejrzeć „Żegnaj, laleczko„. Chce się zobaczyć tajemniczą walizkę – lepiej zobaczyć „Pulp Fiction”. A jeśli chce się zobaczyć młodą Japonkę sadystkę – lepiej zobaczyć „Kill Billa”. „Give’em…” też można zobaczyć, bo to wszystko jest i tam, ale – niestety – w dużo gorszym wydaniu. A i tego strzelania poza początkiem wcale aż tak dużo nie ma.
Bohaterem filmu Mulcahy’ego jest prywatny detektyw, o którym krążą krwawe legendy. Ktoś kiedyś zamordował na jego oczach jego żonę i dziecko, a on od tej pory sieje na lewo i prawo srogą pomstę. A że wyjątkowo trudno go zabić, to ma poważanie w swoim interesie. Na nic jednak poważanie, gdy pewnego dnia w jego łąpy wpada tajemnicza walizka, którą każdy chce mieć. Rozpoczyna się polowanie, w którym sprzymierzeńcami Malone’a są jedynie spędzający większość życia za biurkiem kumpel detektywa, mieszkająca w domu spokojnej starości rezolutna matka Malone’a oraz tajemnicza nieznajoma szukająca morderców swojego brata.
Wynudziłem się. 3(6). A na koniec jeszcze Mulcahy dorzucił ponury żart na rock’n’rollową modłę – to be continued…
(930)
Podziel się tym artykułem: