Zwolennikiem filmów animowanych nigdy nie byłem i nigdy nie będę. Wpienia mnie, gdy nagle zaczyna śpiewać czajnik lub szop pracz i nigdy nie zrozumiem po cholerę dawać kasę na bilet do kina na film, który można sobie w domu kredkami świecowymi namalować. Niezależnie czy malowany ręcznie czy przy użyciu komputera – film animowany ma u mnie małe szanse na powodzenie. Kilku się udało, ale zdecydowana większość mnie irytowała. No ale byłem dzielny i sam zaproponowałem obejrzenie „Cars” po uprzednim rozeznaniu się w sytuacji pod tytułem: „Jak na Aśka działają kreskówki”. Trochę zły materiał poglądowy wybrałem na sprawdzenie, bo mi się biedna rozkleiła zaraz po:
…a po tym już była ugotowana:
Całości nigdy Jej nie pokażę, bo może tego nie wytrzymać, bidulka. No, ale do rzeczy.
Dla Zygzaka McQuuena (Czerwony Samochód) to pierwszy sezon w profesjonalnych wyścigach, ale już dzieli i rządzi, a puchar Złotego Tłoka ma na wyciągnięcie zderzaka. O zwycięstwie ma zadecydować specjalny wyścig rozegrany na drugim końcu Stanów. Zygzak rusza w trasę lecz po drodze na skutek nieprzewidzianych okoliczności ląduje w zapomnianej przez samochody Chłodnicy Górskiej.
Jak już wspomniałem wyżej, na nerwy działają mi śpiewające czajniki. Jeśli jest to jednak bajka tylko i wyłącznie o śpiewających czajnikach, to wtedy je przełknę. Tak samo gadające samochody mi nie przeszkodziły w spokojnym oglądaniu filmu (co innego „Knight Rider” hłe hłe) o gadających samochodach. Sam film był jednak z deka nudnawy i na pewno nie poprawił mojej opinii o animkach.
Przede wszystkim film jest dokładną kalką „Doc Hollywood” z Michaelem J. Foxem. Filmu bardzo fajnego, który lubię i do którego od czasu do czasu wracam. Po co więc oglądać go w wydaniu samochodowo-animowanym? Nie bardzo wiem. Wystarczyło mnie ostrzec i może dałbym szansę jakiemuś oryginalnemu filmowi animowanemu. No, ale nikt mnie nie ostrzegł i moje zdanie o filmach animowanych pozostało niezmienne. Zresztą, nie oszukujmy się. Nawet gdyby „Cars” było super-hiper filmem to i tak uznałbym to jako wyjątek potwierdzający regułę. Taki ze mnie zimny drań.
No, ale nie było przecież tak do końća źle. Bardzo podobała mi się kolorowa animacja i choćby z jej powodu nie uważam czasu poświęconego na film za czas stracony. Mam jakiś taki cepeliany gust i cieszyły moje oczy żywe kolory samochodzików i pastelowych okolic Chłodnicy Górskiej (choć woda ze strażackiej sikawki była kiepsko zanimowana), a to wystarczyło, żeby dotrwać do końca tego za długiego filmu. A i parę razy się uśmiechnąłem.
Następny film animowany obejrzę nie wcześniej niż za trzy miesiące 😉 3+(6)
(602)
Podziel się tym artykułem: