Jean (Jennifer Lopez) razem ze swoją córką wracają na wieś aby przez jakiś czas zamieszkać razem z teściem (Robert Redford), który za synową nie przepada, a o istnieniu wnuczki nie ma pojęcia.
Lasse Hallstroem powraca jak zwykle w dobrej formie. Ze sporą dozą pewności można stwierdzić, że kolejne jego filmy można w ciemno oglądać – jeśli się spodobał jeden, to spokojnie powinien spodobać się i następny. A w sumie trudno mi sobie wyobrazić żeby ktoś miał cokolwiek przeciw jego twórczości – może nie wszystkie filmy Hallstroema są porywające, ale charakteryzuje je ten spokój, który sprawia, że seans jest przyjemnością i ucieczką choćby na chwilę od otaczającego zewsząd zgiełku. Jego filmy to bardzo przyjemny odpoczynek po prostu. Filmowy relaks.
I znów reżyser przenosi nas w kolejną wiejską okolicę charakteryzującą się spokojem i ładnymi widokami. Tym razem nasi bohaterowie pomieszkują sobie w Wyoming „zagranym” przez kanadyjskie plenery i spokojnie sobie żyją wiodąc traperski żywot w miasteczku rodem z „Przystanku Alaska”. W ich spokojne życie włazi z buciorami Jennifer Lopez, którą po raz pierwszy od dłuższego czasu (a może i po raz pierwszy w ogóle) możemy zobaczyć w roli w jakiejś tam mierze negatywnej, no i trochę wszystko staje na głowie, ale nie na tyle żeby nie można było dalej prowadzić tej prostej opowieści w dość leniwym tempie. Przy czym leniwym wcale nie oznacza nudnym.
Obsada aktorska również gwarantuje kawał dobrego filmu. Robert Redford już niestety stary jest i za bardzo nie może sobie pozwolić na występy w byle czym więc generalnie w złych filmach się już od dawna nie pojawia. Do towarzystwa ma Morgana Freemana, wspomnianą wyżej J Lo, no i jeszcze dupowatego (chyba ostatnio nadużywam tego określenia) Josha Lucasa. A no i jest jeszcze Damian Lewis, czyli pamiętny major (stopni to on tam miał dużo więcej po drodze) WInters z „Kompanii braci”. Dziwnie się jednak patrzy na jego postać mając w pamięci nieskazitelnego Wintersa – jakoś tak nie bardzo pasuje choć się stara. Oprócz ich wszystkich jest jeszcze sympatyczny misiek, a wiadomo, że z grubsza wszystkie filmy z miśkami są sympatyczne.
Piękne zdjęcia, muzyka w sam raz (zdaje mi się czy ostatnio ciężko trafić na film, w którym muzyka byłaby całkiem nie na miejscu?), ciekawa historia, bardzo dobre aktorstwo – prawie dwie godziny przyjemności.
PzS: 4+(6)
Podziel się tym artykułem: