Wzruszającą historię swojego kasku z orzełkiem opowiedział dzisiaj Adam Małysz. Kask dla Małysza na olimpiadę został zamówiony jeszcze latem. Czekali na niego, czekali, czekali (na kask… taką czapkę…) aż prawie przyszedł czas igrzysk i w końcu się doczekali. Tyle tylko, że kask dostali szary, a w tym kasku Małysz wyglądał źle (to nie wiedzieli co zamawiają?) i powiedział, że nie będzie w nim skakał. Menadżer Małysza się nie zaniepokoił i pojechał do domu po inny kask. Przywiózł go ale się okazało, że też się nie nadaje, bo nie miał żadnych osłon na uszy… W końcu Małysz dął szary kask swojemu kuzynowi, ten zawiózł go do lakiernika, który go odmalował jak należy… organizacja iście polska.
Marek Jóźwik znowu błysnął. Najpierw przypomniał wszystkim, że kłopoty Justyny Kowalczyk wynikały ze złego smarowania nart (nieważne, że nikt oprócz niego nie uważa tej teorii), a potem wywróżył medale Skandynawom. W pierwszej dziesiątce było dwóch – jeden na szóstym, drugi na dziesiątym miejscu. Nie zdziwię się jak jutro stwierdzi, że miał rację, bo Estonia to Skandynawia. Prawdziwie jednak błysnął opowiadając o kenijskim biegaczu, którego wielkim przyjacielem jest Bjorn Dahlie. Otóż ów Kenijczyk dał swojemu nowonarodzonemu dziecku na imię Dahlie. Pan Jóźwik skomentował to tak: „Przypomina to sytuację po piłkarskich MŚ w Niemczech w 1974 kiedy przyszli rodzice mówili, że jak będzie syn to dadzą mu na imię Gadocha… yyy… jak będzie córka to Gadocha, a jak syn to Lato”… W sumie był blisko. Tak naprawdę to to było tak, że jak będzie syn to Robert, a jak córka to Gadocha”.
Prawdziwą bombę dosunął też Sławomir Siezieniewski. Z jego słów można było wywnioskować, że Włosi wynaleźli właśnie… pizzę! No proszę. Reportaż był taki, że włoscy restauratorzy skorzystali z okazji, że wielu sportowców narzeka na kuchnię we wiosce olimpijskiej. W związku z tym w knajpach kucharze dwoją się i troją, a dziennie sprzedają setki pizz. „Ale pomysłowi ci Włosi” zachwycał się Siezieniewski na widok kucharza przygotowującego pizzę.
Do grona dostraczycieli sensacyjnych wiadomosci dołączyła też Monika Lechowska twierdząc, że alpejki nie lubią gdy opóźniane są starty konkurencji, bo są na stoku już od wczesnego rana, gdyż konkurencje alpejskie, szczególnie te techniczne, rozgrywane są dość wcześnie. No rzeczywiście. Pierwszy przejazd slalomu do kombinacji zaplanowany był około 16, a drugi o 19:30.
A tak na marginesie – od południa zastanawiam się jak w kobiecym hokeju określana jest kara: „too many men”. Too many women?
Podziel się tym artykułem: