×

„DOMINO”

Historia życia Domino Harvey (w jej roli śliczna Keira Knightley), córki hollywoodzkiego aktora, która znudzona monotonnym życiem, opuszcza rodzinny dom i zostaje łowczynią nagród.

Miałem wielką ochotę na ten film, najnowszą produkcję Tony’ego Scotta, którego ostatni „Man on Fire” bardzo przypadł mi do gustu. W zasadzie nie sądziłem, że może to być zły film. Na plakacie było parę osób uzbrojonych po zęby, opowiadana historia wydała mi się ciekawa, zawód łowcy nagród ciekawy również, no i Keirę lubię (zresztą kto nie lubi). Sumując to wszystko, z której by strony nie patrzeć, wychodziło, że to dobry film. Niekótrzy powiedzą, że nadzieją na dobry film było też nazwisko jego scenarzysty, który na swoim koncie ma „Donniego Darko”, no ale ja tak nie powiem, póki drugi raz „Donniego” nie obejrzę – za pierwszym razem mi się bardzo nie podobał.

No, ale w teorii, to dużo rzeczy wydaje się dobre.

Najprościej pisać o „Domino” w porównaniu do „Man on Fire”, bo w gruncie rzeczy te dwa filmy poza nazwiskiem reżysera, łączy dużo więcej. Generalnie wygląda na to, że ekipa odpoczęła sobie dwa tygodnie po skończeniu pierwszegofilmu i z marszu zabrała się za drugi. No, ale żeby nie nakręcić drugiego takiego samego filmu, musieli jednak coś zmienić. No i zmienili tak, że głowa boli (dosłownie też).

Siłą „Man on Fire” była prosta, klasyczna historia. Zemsta. Zemsta, to jest to, co sprzedaje się bardzo dobrze, bo w samym brzmieniu tego słowa zawarte są emocje, a emocje to jest to, czego oczekuje się po kinie. I nie przeszkadzało, że nic nowatorskiego w opowiadanej historii nie było. Byli źli mężczyźni, którzy porwali blondwłosą dziewczynkę, oraz był jej uzbrojony po zęby anioł stróż, którzy zrobił złym mężczyznom z dupy jesień średniowiecza w bardzo efektownie pokazany sposób. No i jak taki film może się nie podobać? (Tak, wiem, zdarzą się na pewno wyjątki 🙂 ) A co nam oferuje „Domino”? Nic. To praktycznie film bez historii (ale nie bez scenariusza, ot taka ironia losu). Scenarzysta stawał na głowie, mieszał wątki, kombinował, ale nic nie pomogło, bo pomóc nie mogło. Nie zrobi się hitu z opowieści o trójce bohaterów, którzy nie wiedzieć czemu, bezkarnie biegają po ulicach uzbrojeni po zęby i nikt się temu nie dziwi. A, że widz jest absolutnie obojętny na to, co się im przydarzy… Obojętność, to drugi po nudzie grzech śmiertelny jaki może zaserwować kino.

Było o historii, to teraz będzie o formie w jakiej zostało to pokazane. Ręka do góry kogo w „Man on Fire” rozbolała głowa od szybkich cięć, teledyskowego montażu, trzęsącego się obrazu i różnych innych ulubionych przez Scotta środków wyrazu? W przypadku „Domino” jest jakieś dwa razy gorzej. Montaż jest jeszcze szybszy, obraz trzęsie się jeszcze bardziej, a oczy wychodza z orbit kiedy próbuje się nadążyć za obrazem i uchwycić wszystko, co jest do uchwycenia. I osobiście uważam to za drugi poważny błąd „Domino”. W „Man on Fire” osiągnięta została absolutna granica wytrzymałości widza na póltoragodzinny teledysk, której przekroczenie groziło katastrofą. „Domino” najlepszym tego dowodem.

Podsumowując – nie ma co oglądać i czasu marnować na najnowszy film Scotta. Nie znajduję w nim żadnych plusów, nawet akcja jest nijaka. Zresztą cały film jest nijaki. A przy okazji: to co najmniej trzeci film Scotta, który kończy się w ten sam sposób, co również uważam za lekką przesadę, bo ileż razy można w kółko to samo serwować. Każdy wie, że nawet kawior się znudzi. A nie! Jeden plus widzę. Dobre jest to, że nasza tytułowa bohaterka sama zadbała o to żeby czasem sequlea nikt nie zrobił. 2(6)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004