37-letnia Rafi (Uma Thurman) rozstała się właśnie z mężem Nie jest to dla niej jednak powodem do narzekania – żyje dalej nie poddając się żadnej depresji, a wszystkimi swoimi smutkami i przygodami, dzieli się ze swoją psychoterapeutką (Meryl Streep). A jest o czym opowiadać – w końcu dopiero co poznała seksownego Davida (Bryan Greenberg), który zawrócił jej w głowie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że David jest od niej o czternaście lat młodszy. W zasadzie oprócz wieku, dzieli ich prawie wszystko (choćby to, że on w przeciwieństwie do niej, został wychowany w ortodoksyjnej (bez przesady 🙂 ) żydowskiej rodzinie), a łączy niewiele. Mimo to próbują szczęścia we dwoje.
Nie ma co ukrywać, że Umę Thurman bardzo lubię i z przyjemnością mi się na nią patrzy – nie musi się nawet specjalnie wysilać aktorsko. Dlatego też sam jej udział w filmie, to od razu duży plus jak dla mnie. Potem tylko wystarczy „wsadzić” ją w dobry scenariusz i już nosem nie kręcę. Tyle tylko, że scenariusz „Prime” za dobry nie jest. I nie jest to zarzut odnośnie ogólnie pojętego gatunku – komedii romantycznej – bo takowe lubię i akceptuję ich niezmienne schematy. Nie przeszkadza mi nic, a nic „identyczność” takich komedii, pod warunkiem, że mają w sobie, to nienazwane coś. „Prime” tego nie ma.
A skoro już wiemy czego „Prime” nie ma, to zajmijmy się tym, co posiada. A posiada on mianowicie za dużo ambicji. O wiele za dużo jak na romantyczną komedyjkę. Trzeba mieć naprawdę sporo talentu, żeby w jej wąskie ramy wsadzić na raz tyle problemów. Różnice wieku, różnice religii, różnice pomiędzy potencjalnymi synową i teściową, rozterki młodych vs rozterki starszych itp. O wszystkim tym, reżyser chciałby opowiedzieć na poważnie, a przy tym pozostać wiernym konwencji. Nic więc dziwnego, że się pogubił i nie sprostał swoim zamierzeniom. W wyniku czego, czasem aż dziwnie patrzeć, kiedy zapomina o tym, że jego bohater ma 23 lata, a mimo to zachowuje się jak 15-latek. Albo farsa, albo poważniej – pośrodku nie ma możliwości na lepszy film.
Oglądać „Prime” się jednak da i to bez bólu. Seans mija bez zbędnego przynudzania, pośmiać się można od czasu do czasu (choć jest to humor do bólu stereotypowy) i względnie odprężyć. Zdarzają się tu też momenty prawdziwej grozy – gdy Uma oświadcza, że ma 37 lat… nie no, niektórych rzeczy się głośno nie mówi! Nawet dla dobra filmu 🙂
Spodziewałem się więcej. 3+(6). Lepiej oglądnąć „Jak pies z kotem”. Też romantyczna komedia i też z Umą.
Podziel się tym artykułem: