Podobno dobry film można poznać po tym (zdaje się, że już kiedyś zaczynałem jakąś recenzję w ten sposób 🙂 ), że jego fabułę można opowiedzieć jednym zdaniem. Jeśli tą regułą mierzyć „House of 9”, to wychodzi na to, że mamy do czynienia z arcydziełem.
Dziewięcioro przypadkowo wybranych ludzi, zostaje zamkniętych bez wyjścia w tytułowym domu. Tam dowiadują się, że z domu wyjdzie tylko jedna osoba – ta, która przeżyje.
No dobra, to były dwa zdania, czyli arcydzieło minus. Nieee, tak dobrze, to nie ma niestety. Jest całkiem przeciętnie. Przede wszystkim razi w oczy wtórność, tego wyreżyserowanego przez Stevena R. Monroe, filmu. Każdy kto widział „Battle Royale”, „Cube” czy choćby „Saw 2” (chopć mam wrażenie, że Ho9 jest wcześniejsze), ten widział również „House of 9”. Nic innego tam nie znajdzie, choćby szukał i szukał. Jestem żywym przykładem kinomana, któremu wtórność, ale dobrze zaserwowana, nie przeszkadza – tyle tylko, że tutaj było średnio ciekawie.
„Średnio”, to chyba odpowiednie słowo jakim można określić „House of 9”. Nie jest ani koszmarnie źle, ani wyjątkowo dobrze. Owszem, zaczyna się ciekawie, ale to tylko do pewnego momentu tak jest. A potem zaczyna się totalny chaos i niczym nieusprawiedliwiona bieganina w tę i z powrotem. Jak to ktoś słusznie zauważył – kobiety przez pół filmu krzyczą, a mężczyźni wynajdują coraz głupsze i bardziej błahe powody do kłótni. I nie pomaga to, że mimo całej przypadkowości dokonanego wyboru rezydentów domu, w środku znajdują się ładnie „sparowane” ze sobą przeciwności. Murzyn vs. policjant, zmanierowana była gwiazda tenisa vs. zbuntowana panienka itd. Pomimo tego, fakt, że wszyscy szybko przestają szukać wyjścia z sytuacji, a zaczynają się zabijać, jest mocno naciągany i nieuzasadniony za bardzo. Zachowanie bohaterów jest tak samo dziwne (przy czym nie kupuję tłumaczenia: a skąd wiesz jak ty byś się zachował w tej sytuacji?) jak i to, co skłoniło Dennisa Hoppera do występu w tym filmie. Pomijając fakt, że wybrał sobie najgłupszą ze wszystkich możliwych, rolę do zagrania.
3+(6) za fajne zakończenie i trochę delikatnego gore. Mam miękkie serce.
Podziel się tym artykułem: