×

„PLAN LOTU” [„FLIGHTPLAN”]

Kyle Pratt (Jodie Foster; tak się zastanawiałem podczas pisania, czemuż takie dziwne imię ma nasza bohaterka, ale niezawodne IMDb rozwiązało mi ten problem – rola ta pierwotnie napisana została dla Seana Penna, a potem nawet nie chciało im się zmieniać imienia głównego bohatera, który ewoluował w główną bohaterkę) w jednej chwili całe życie poprzestawiało się do góry nogami. Żyła sobie spokojnie i mieszkała w Berlinie razem z mężem i córką i projektowała silniki do samolotów, aż tu jednego tragicznego dnia jej mąż spadł z dachu i zabił się na miejscu (do końca filmu nie wiadomo co robił na dachu, ewentualnie niedokładnie patrzyłem; znaczy się rozwiązanie się znajdzie, ale naciągane). Co było robić – nasza bohaterka rzuciła pracę, zapakowała trumnę z mężem na samolot, a sama wraz z córką zajęła miejsce w tymże samolocie i postanowiła wrócić do rodzinnych Stanów. Tyle tylko, że nieszczęścia chodzą parami i wkrótce Kyle przekonała się na własnej skórze, że tak właśnie jest, gdy nagle w samym środku lotu na wysokości kilku tysięcy stóp, jej córka rozpłynęła się w powietrzu.

Trailery były zachęcające (jak to trailery), z zapowiedzi wynikało, że to będzie dobry film, murowany pewniak do kasowych rekordów, a tymczasem znów okazało się, że w tej całej masowej produkcji filmów za filmami, Hollywood osiągnęło już ten moment, w którym kręcenie kolejnych filmów przychodzi z zupełną łatwością, a co więcej efekt tego momentami jest naprawdę fajny, ale sumując wszystko ze sobą okazuje się, że jeden film nie różni się zbytnio o drugiego, a nad wszystkim wisi widmo przeciętności. No i z „Flightplan” jest zupełnie tak samo. Niby thriller, niby zajmujący, niby ekscytujący, a tymczasem n akoniec okazuje się, że to kolejny, niewybijający się z szeregu filmik, którego nie była w stanie uratować nawet Jodie Foster (która zresztą chyba odzwyczaiła się od grania w filmach, bo coraz rzadziej ją można tam zobaczyć – ewentualnie mnie omijają filmy z jej udziałem) momentami wyglądająca jak babcia tej znikającej dziewczynki.

Jakieś plusy potrafię znaleźć, ale minusów jest więcej, a właściwie jeden, ale poważny. Plus jest taki, że lepsze to wszystko od bliźniaczego „Red Eye” Cravena (zawsze to jakiś plus, gdy można bez problemu odnaleźć kilka gorszych filmów). No, a minus jest taki, że cały ten film jest tak bardzo naciągany, że aż nieprawdopodobne, że ktoś myślał, że widzowie się na tę całą, pożal się Boże, intrygę, nabiorą (nabrał się ktoś?). Może to i dobre było na etapie pomysłu („weźmy Jodie Foster, wsadźmy ją do samolotu razem z córką, a potem ta córka zniknie! full wypas, nie?”), ale niestety na etapie rozwinięcia pomysłu w film, wyszła naciągana przeciętność (spoilery zostawię na inną okazję, bo recka to nie miejsce na psuje). Zresztą zarówno Jodie, jak i pozostałe gwiazdy filmu Peter Sarsgaard (strach lodówkę otworzyć!) i Sean Bean, sprawiały wrażenie jak gdyby za karę znalazły się w tym samolocie donikąd. 3(6) bo mimo wszystko ogląda się to bez bólu.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004