×

„WYSPA” [„THE ISLAND”]

Lincoln Sześć Echo (Ewan McGregor) należy do nielicznej grupki szczęśliwców, którzy przeżyli wojnę nuklearną. Zamknięci w bezpiecznych murach, z dala od skażonej radioaktywnie Ziemi, wiodą swój spokojny, sharmonizowany i ułożony żywot, wierząc, że dzięki nim, możliwe będzie odrodzenie gatunku ludzkiego. Każdy dzień Lincolna, a także innych ocalałych, jest podobny do siebie, a jedną z największych emocji, która nadaje ich życiu większy sens, jest Loteria, której zwycięzcy zostają przetransportowani na Wyspę – jedyny wolny od skażenia zakątek naszej planety, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Lincoln jednak zaczyna drążyć dziurę w całym i wkrótce okazuje się, że coś się psuje w państwie duńskim.

Geneza powstania „Wyspy” była prawdopodobnie taka, że scenarzysta oglądnął sobie „Ucieczkę Logana” i pomyślał: „damn! gdyby dodać trochę pościgów samochodowych, to byłby z tego całkiem fajny film!”. No i tak powstał scenariusz. Scenariusz został następnie sfilmowany przez Michaela Baya i już w zasadzie było wszystko wiadomo co i jak.

Od razu może napiszę, że całość podobała mi się jedynie na 3+(6) (w porywach do 4(6) w zależności od mojego samopoczucia) czyli średnio. Ze dwa razy nawet ziewnąłem, co też nienajlepiej świadczy o tym filmie, a gdy nie ziewałem, to z zupełną obojętnością śledziłem to, co działo się na ekranie. No, bo cóż niespodziewanego się mogło wydarzyć? Nic.

Owszem, dzieje się na ekranie sporo rzeczy: co chwilę ktoś ucieka i go gonią, co chwilę coś wybucha, albo zostaje rozwalone i takie tam, ale jakieś to wszystko bez serca zrobione, wręcz mechanicznie, żeby nie powiedzieć z wyrachowaniem (w myśl zasady: „mamy duży fundusz i możliwości techniczne, a ludziom się spodoba. co dzięki temu osiągniemy więc po co się przemęczać”). No i głupie to wszystko na potęgę. Taaa, wiem, nie takie głupoty łykam bez kłopotu i mam z tego przyjemność, ale tutaj mnie drażniło to wszechobecne pójście na łatwiznę. Od samego początku, gdy wyraźnie czuć, że choć nic się jeszcze nie dzieje, to reżyser nie może się doczekać żeby wreszcie można się było pościgać po ulicach przyszłości. A, gdy w końcu dochodzi do pościgów, to jest zadowolony, że może robić to co lubi i traci czujność wierząc w swoje doświadczenie.

W zasadzie sam Michael Bay jest sobie winny. W „Bad Boys 2” nakręcił zapierające dech w piersiach pościgi samochodowe, zawieszając poprzeczkę bardzo wysoko. No i niestety jej nie przeskoczył. Dlatego lepiej obejrzeć BB2, bo choć również pełno w nim nieprawdopodobnych rzeczy i strzelania do wszystkiego co się rusza, a jednak wszystko to jest dużo bardziej widowiskowe niż w „Wyspie”, a na dodatek okraszone dużą dawką humoru (paradoksalnie do niektórych sytuacji), którego w „Wyspie” brakło. Ci, którym „Wyspa” się podobała, pisali, ze głównie stało się tak dzięki widowiskowości tego filmu. No cóż, BB2 to właściwie to samo, a jednak o klasę lepsze. No i ileż można oglądać markowe ujęcia Baya z żabiej perspektywy w zwolnionym tempie, gdy kamera obraca się dookoła jakiegoś bohatera, a za nim widać jakiś fajny widoczek. W „Wyspie” przeszedł już samego siebie w tym temacie.

Obsada… cóż, może jestem uprzedzony do niego, ale doprawdy nie wiem w jaki sposób McGregor zrobił taką karierę. Według mnie aktor z niego kiepski i tutaj tylko to udowodnił. Jedna mina i głupi uśmiech. Scarlett śliczna, ale wiele to do zagrania tu nie miała, za to mogła powtórzyć przećwiczoną już wcześniej scenę siedzenia przed oknem i nudzenia się. Na uwagę zasługuję też fakt, że w końcu dali jakieś ubranie Djimonowi Hounsou. Ożywcza to zmiana po „Amistadzie”, „The Four Feathers” czy „Gladiatorze”. Całość dopełnia jeszcze Sean Bean, który znów zagrał skurwiela, Duncan, który malutkim epizodem udowodnił, że jego miejsce z powrotem w „Modzie na sukces”, no i odkurzony dla potrzeb widowisk Steve Buscemi, który zrobił swoje. Krok to naprzód od epizodów w komediach Sandlera.

No i to z grubsza tyle. Głupie to aż zęby bolą:
– praktycznie brak jakichkolwiek zabezpieczeń tego całego instytutu – ufanie w to, że zamknięci w nim nie zaczną myśleć, to trochę za mało;
– idiotyzmy w temacie „jakimś cudem wiem jak prowadzić samolotomotocykl”;
– wyjątkowo głupia scena ze spadaniem bez szwanku z plus minus pięćdziesiątego piętra;
– zaprzeczanie samemu sobie, gdy słyszymy, że Lincoln i towarzysze nie znają agresji i innych takich emocji, a widzimy jak grają w komputerową grę, w której można stracić zęby…
… i jeszcze parę innych rzeczy, ale nie chcę spoilerować.

No, ale miało być widowiskowo, a nie mądrze i bym złego słowa nie powiedział gdyby ta widowiskowość spełniała moje oczekiwania. A że nie spełniała to 3+(6)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004