Kat Ellis (Debra Messing) ma wielki problem. Właśnie została zaproszona na wesele swojej siostry. Wydawałoby się, że powinna być szczęśliwa, ale:
#1. nie ma w tej chwili nikogo z kim mogłaby pójść;
#2. świadkiem na ślubie będzie jej były facet.
Na tyle martwi to Kat, że postanawia skorzystać z usług pana do wynajęcia. Wybór pada na Nicka Mercera (Dermot Mulroney). Razem wyjeżdżają do Londynu na planowany ślub, gdzie czeka ich wiele niespodzianek.
Z komediami romantycznymi (bo to chyba jest komedia romantyczna) jest ten problem, że o ich powodzeniu decyduje w głównej mierze to, czy polubimy głównych bohaterów. A już w ogóle ideałem jest, byśmy polubili ich jak najszybciej. W tym też tkwi pierwszy problem tego filmu. Ciężko jest ich polubić (nie to, ze są niemili, ale nie budzą w widzu żadnych emocji, ot są na ekranie i coś tam na nim robią), a przynajniej mnie się to nie udało. Postać grana przez Mulroneya jest drętwa do bólu (nawet mu się nie chce zmienić wyrazu twarzy przez cały film), natomiast Messing dorównuje mu w nijakości. Tak naprawdę nie obchodzi widza co się z nimi stanie i w jaki sposób do tego dojdzie.
Drugim, jeszcze większym problemem, jest scenariusz (adaptacja książki), który jest wyjątkowo marny i bardzo chaotyczny. Stanowi zlepek kilkunastu scen, połączonych ze sobą wyjątkowo cienką warstwą zaprawy. A wiadomo przecież, że dobry scenariusz można zepsuć, ale zrobić dobry film ze złego scenariusza zwyczajnie nie sposób.
„The Wedding Date” da się jednak oglądać bez odruchów wymiotnych. Uważam, że lepiej po raz nasty obejrzeć np. „Notting Hill”, no ale jak ktoś się wyjątkowo uprze, to zadowolony pewnie nie będzie, ale i z nudów nie umrze. Ot zwykłe filmidło do TVNu na 20:45.
Bardziej spodziewajcie się komedii niż romantycznej, choć jednego i drugiego tu jak na lekarstwo. No, ale ostatecznie częściej (bo ze trzy razy) się śmiałem niż wzdychałem. A gdyby główna bohaterka nie zasłaniała się pod prysznicem, to byłaby mocna trójka, a tak, to wciąż jest trójka, ale słaba.
A i jeszcze trzeba nadmienić, że od czasu do czasu, pojawia się tu na ścieżce dźwiękowej jakaś fajna piosenka. Bo o wyjątkowo durnym polskim tytule nie trzeba wspominać, prawda? 3(6)
Podziel się tym artykułem: