×

POLITICAL FICTION

[Disclaimer: autor poniżeszego tekstu nie ma pojęcia o polityce, aczkolwiek zdaje sobie sprawę, że może skończyć jak bohaterka „Raportu Pelikana” Johna Grishama.]

Włodzimierz Cimoszewicz ułożył się wygodnie w hamaku, zamknął oczy i westchnął. Dawno już nie czuł się tak rozluźniony jak teraz, dlatego z jego twarzy nie schodził uśmiech. Zaczynało się lato, pierwsze lato od dłuższego czasu, kiedy nie miał nic ważnego na głowie. Odkąd zrezygnował z udziału w życiu politycznym, a akcje, których był udziałowcem przynosiły coraz większe zyski, zauważył, że nie ma wrzodów na żołądku, ani żadnych innych niepotrzebnych zmartwień. Gwizdnął przeciągle w przypływie radości i podrapał się po głowie, zganiając przy tym siedzącą na czole muchę. Z włączonego radia dochodziły do niego odgłosy wiadomości, w których podawano, że zaczęła się właśnie kampania prezydencka, ale informacje te wpływały do jednego ucha pana Włodzimierza, a drugim wypływały. Ożywiał się dopiero wtedy, gdy słyszał jakąś piosenkę Moniki Brodki. Od jakiegoś czasu był jej wielkim fanem.

Słońce tymczasem świeciło coraz mocniej i Cimoszewicz wiedział, że wkrótce będzie za mocne, aby dalej wylegiwać się w hamaku. Pech chciał, że w przestronnym ogrodzie nie było ani jednego innego miejsca, do jego zawieszenia. No, ale jeszcze kilka minut mógł w spokoju poleżeć. Nagle poczuł chłód i podświadomie wyczuł, że coś zasłoniło mu słońce, a jego twarz zaczęła tonąć w cieniu. Otworzył oczy.

– Co pan tu robi? – Zapytał Cimoszewicz, patrząc się zdziwionym wzrokiem na oblicze przybysza.
– Darujmy sobie to „panowanie”. Jestem tu prywatnie.
– Daj mi spokój. Dałem już sobie z tym święty spokój.
– Przejdę od razu do rzeczy w takim razie. Można zarobić.
– Nie interesuje mnie to. A teraz możesz mnie zostawić w spokoju?
– Można dużo zarobić.
– Jak dużo? – Cimoszewicz chwilowo dał za wygraną.
– Nie tyle, żeby do końca życia byczyć się na Jamajce, ale w stosunku do ryzyka, które jest praktycznie żadne, to dość pokaźna suma pieniędzy.
Tajemniczy przybysz wyjął z kieszeni kartkę i podał ją Cimoszewiczowi.
– Połowa teraz, połowa potem – dodał, przyglądając się minie Cimoszewicza na widok wypisanej na kartce okrągłej sumy.

***

– Odbyłam poważną rozmowę z panem Cimoszewiczem – triumfowała Pierwsza Dama – i udało mi się go przekonać do startowania w wyborach prezydenckich. To oficjalna informacja, że od tej pory, kandydatem SLD na urząd prezydenta, jest pan Włodzimierz Cimoszewicz.

***

Mijały dni i tygodnie, a kampania prezydencka nabierała coraz szybszego tempa. Im bliżej wyborów, tym pętla zarzucana przez politycznych przeciwników Cimoszewicza, zaciskała się coraz bardziej na jego szyi. Czuł wyraźnie, że wkrótce nie będzie mógł oddychać. Do wyborów nie zostało już wiele, ale bycie od miesiąca w centrum zainteresowania wszystkich, męczyło coraz bardziej kandydata SLD. Wojna na oszczerstwa, pomówienia i zarzuty, przesłaniała już całkiem rzetelną walkę wyborczą. Decyzja nie była łatwa, ale po dwóch nieprzespanych nocach z rzędu i rozmowie z Prezydentem Kwaśniewskim, Cimoszewicz w końcu podjął ciężką decyzję o wycofaniu się z kandydowania.

***

Był to prawdopodobnie jeden z ostatnich ciepłych dni tego roku i Cimoszewicz postanowił wykorzystać go na swój ulubiony relaks w hamaku. Jeszcze nie przebrzmiały echa jego decyzji, ale on zaszyty z dala od cywilizacji zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Założył ręce za głowę i słuchał radia wystawiając twarz do słońca. Nie dane mu jednak było w spokoju korzystać z darów złotej polskiej jesieni. Parę minut po tym jak się położył, znów poczuł na swojej twarzy cień. Tym razem jednak nawet nie otwierał oczu.
– Spóźniłeś się.
– Spotkanie się przedłużyło.
– Masz to ze sobą?
– Jasne. Umowa jest umową – odparł nieznajomy i wręczył Cimoszewiczowi czarną walizkę.
– Jaki jest kod?
– 666 – uśmiechnął się tajemniczo nieznajomy. Cimoszewicz ustawił podany kod i otworzył walizkę. Sięgnął do środka i wyjął jeden z kilku znajdujących się tam plików pieniędzy. Zaczął liczyć.
– Nie ufasz mi?
– Oj Donald, Donald. Zaufanie zaufaniem, ale biznes is biznes.
– Jest co do grosza, możesz być pewny.
– Opłacało się?
– Oczywiście. Parę dni do wyborów, SLD zostało bez swojego kandydata, jednego przeciwnika mniej. Uwierz mi, lepiej było wydać te pieniądze w ten sposób niż na kolejne billboardy w jakiejś dziurze w kieleckim.
– Ale te 13% poparcia przekażę komu chcę.
– Oczywiście, taka była umowa. Nie jest to aż tak dużo żeby się o to zabijać. Zresztą, sam wiesz jak jest.
– Wiem, wiem. Sprytnie to sobie wykombinowałeś, muszę ci to przyznać. „Wystartuj do wyborów, zrobimy nagonkę na ciebie, wycofasz się, nikt się nie zorientuje o co chodziło, wszyscy będą ci współczuć, a jeszcze zarobisz”, sprytnie, bardzo sprytnie. Tyle tylko, że stołka ci to nie załatwi. Został Kaczor, opalony wieśniak został…
– Pozwól, że opowiem ci pewną historię – przerwał Cimoszewiczowi Donald. – Dawno, dawno temu na Węgrzech rządził Janos Kadar. Znany był z tego, że opracował pewną technikę negocjacji, która polegała na tym, że…
– Też byłem na studiach – syknął Cimoszewicz.
– No tak – pokiwał głową Donald. – To może ja już pójdę.
– Nie skończyłem liczyć. Wiesz co, idź do kuchni, nalej sobie kompotu, a jak skończę liczyć to cię zawołam. OK?
– OK – odparł Donald i poszedł napić się kompotu. Ciężki dzień jeszcze się dla niego nie skończył, a w samochodzie czekało na niego jeszcze kilka czarnych walizek.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004