×

DZIENNIK BRYDZI NOWAK (50)

[autor: Quentin]

17 września, poniedziałek
57 kilogramów, papierosów 8, jednostek alkoholu 4, helikoptery, autobusy, pociągi

Goprowcy okazali się na tyle mili, że nas przelecieli. Helikopterem ma się rozumieć. Były akurat cztery miejsca więc nie namyślając się długo wsiadłyśmy do śmigłowca. Samanta trochę narzekała, że ma lęk wysokości, ale goprowcy znieczulili ją kilkoma jednostkami alkoholu, który trzymali w schowku na przedzie swojej przestarzałej maszyny. A mnie chamy nie dali ani łyka! To oburzające – i daj się tu takim przelecieć. Ech. W każdym bądź razie pod Samantą ugięły się nogi i zapadła w letarg więc można ją było spokojnie wnieść do helikoptera. Siadłyśmy z Pati obok, a dodatkowo razem z nami zabrała się Lucynka – kierowniczka byłego schroniska na Rysiance. Powiedziała, że chwilowo nie ma nic konkretnego do roboty więc się może do tej naszej sekty dołączyć. Szczególnie, że też lubiła alkohol. Lucyna nie siadła jednak koło nas, a tylko zwaliła się na kolana pilota. Nie wiem co oni tam robili, ale przez jakiś czas lecieliśmy na autopilocie. Nie wiedziałam, że w helikopterach są autopiloty. A może to tylko w tych ruskich? Oprócz autopilota w helikopterze była jeszcze prymitywna waga. Uzyłam jej. 57 kilo, źle nie jest, a dobrze wcale.

Lot był w miarę przyjemny. Turbulencje przypominały mi trochę elektrowstrząsy z kliniki z tym, że jakoś nie wywołały u mnie orgazmu. Szkoda, bo ta nudziara Pati przysnęła na tyłku Samanty, pilot zajęty był z Lucynką, a reszta goprowców grała w karty. No to ja wyciągnęłam ciebie drogi pamiętniczku i sobie właśnie piszę. Troche mi to koślawo idzie, ale w końcu i tak nikt tego nie będzie czytał. Właściwie to nawet sama nie wiem czy ja wrócę kiedyś do tych moich zapisków. Może na stare lata? Póki co mam tylko 32 na karku i jeszcze całkiem młoda ze mnie dupencja. Uśmiechnęłam się na brzmienie słowa „dupencja” – Edek tak się zwykle do mnie zwracał, gdy miał ochotę na bara bara.

– Lądujemy drogie panie – bąknął tymczasem pilot patrząc w moją stronę. Co on sobie wyobraża, że ja niby jakaś dziwka jestem? I do tego droga? Nie powiem, wzburzyłam się trochę i ciśnienie mi podskoczyło, ale po chwili się uspokoiłam. Dziwna sprawa – od czasu elektrowstrząsów jakaś taka dziwna jestem. Nie potrafię się zdenerwować na dłużej niz parę sekund. Mam nadzieję, że to minie jak dziewictwo. Tak czy inaczej na razie kończę, bo faktycznie lądujemy. W Sławkowie. A może to Sławniów? Coś na „Sł” w każdym bądź razie i na pewno nie Słowacja.

No i jesteśmy w autobusie do Brennej. Całkiem sprytnie nam ta podróż idzie – nie sądziłam, że się wyrobimy w jeden dzień. Ciekawe gdzie nas dalej wyśle Zając? Może gdzieś niedaleko i jeszcze dzisiaj rozwiążemy tajemnicę końca świata? Z rozmyślań wyrwała mnie Lucyna. Przysiadła się do mnie i zaczęła nawijać.
– A wiesz, mój mąż to uciekł ode mnie do Stanów – powiedziała.
– Taaaak? – udałam szczere zaintersowanie. – Współczuję – dodałam, ale spoglądając na twarz Lucyny chyba dobrze wiedziałam dlaczego czmychnął od niej. Nie wiedziałam tylko jak ona go zdobyła. Są rzeczy na tym świecie o którym nie śniło się Brygidom Nowak.
– Ależ nie ma czego i tak go nie lubiłam. Ożenił się ze mną, bo chciał zdobyć polskie obywatelstwo Afgan w dupę kopany. – „Bingo!” pomyślałam. – Powiedział, że się zaraz rozwiedziemy. Tere fere. Trzy lata miałam go na karku. Dalej by u mnie siedział, gdyby nie zaproszenie ze Stanów. On był pilotem, a tam się okazało było zapotrzebowanie na afgańskich pilotów. Właściwie to nawet nie wiem co się z nim teraz dzieje… Muszę się iść odlać – burknęła i na szczęście zostawiła mnie w spokoju.

W Brennej byłyśmy około osiemnastej. Od razu wyczaiłyśmy wskazany przez Zająca bar i nie zastanawiając się długo wlazłyśmy do środka co by się z deka znietrzeźwić. Nie udało nam się to specjalnie (cóż to są cztery jednostki alkoholu na mocną głowę Brydzi Nowak!), bo jak się pewnie nie domyślasz drogi pamiętniczku (a może cię nie doceniam?) jakieś pół godziny po tym jak zajęłysmy z dziewczynami stoliki, w barze wybuchł ogień. Akurat podchodziłam do szafy grającej żeby wrzucić monetę, gdy przez ułamek sekundy ujrzałam w szybce szafy blade odbicie Zająca. Puf i z szafy zostały szczątki, a wszystko dookoła zaczęło się palić. Na szczęście gości nie było zbyt wielu więc wszyscy we względnym popłochu zdążyli się ulotnić. Spalił się tylko barman, który wrócił na dół po swój zabytkowy shaker. Zanim przyjechała straż pożarna z baru pozostały wspomnienia. Gdy przestało się dymić zeszłam w dół po schodach żeby rozejrzeć się po miejscu pożaru. Zdziwiłam się, że strażacy nie pytają o mnie o żadne przepustki i nne takie, ale na wyciąganie z tego wniosków nie było czasu. Dotarłam w okolicę baru i nagle coś pośród popiołów zaświeciło się z prawdziwą mocą. Był to shaker. Podniosłam go i usłyszałam chrupnięcie. Zdałam sobie sprawę, że to złamały sie zwęglone palce strażaka. Cóż to już trzeci spalony trup jaki odnalazłam w przeciągu dwóch dni. Może znowu jakąś sprawność dostanę? A może mnie w „Nie do wiary” pokażą? W każdym bądź razie tak jak myślałam na shakerze dostrzegłam kolejne tajemnicze litery: „OD GRU”. Chwilę po tym jak je odczytałam, stojący nade mną na półce telewizor, który oczywiście się nie spalił, „ożył”. Ujrzałam w nim znajomy łeb Zająca. Zając przemówił:
– Brawo! Brawo! Brawo! Nie sądziłem, że oprócz znalezienia kolejnego magicznego przedmiotu do swojej kompani zwerbujesz jeszcze jedną osobę!
– Sprytna ze mnie bestyja – rzuciłam w jego kierunku.
– Nie gadaj! Słuchaj! Udasz się do Ogrodzieńca na Krępę. Na Krępę, zapamiętasz? Tam znajdziesz piąty, przedostatni magiczny przedmiot. Wkrótce wszystko będzie jasne. Aha, jeszcze jedno. Alkohol to zło. Wierzę, że już nigdy po niego nie sięgniesz.
Zając zniknął, a ja zdążyłam jeszcze krzyknąć za znikająca w telewizorze szarą łepetyną:
– A ty się przestań zapałkami bawić!!

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004