×

DZIENNIK BRYDZI NOWAK (24)

[autor: Addy]

23 lipca, poniedziałek
55,90 kilogramów, jakieś 10 tysięcy kalorii (ale właściwie się nie liczy), 5 papierosów, 1 klin

Obudziłam się rano z przeświadczeniem, że ten dzień zacznie się kiepsko. Tak mi mówiła moja kobieca intuicja. Pomyślałam, że lepiej będzie nie wstawać, leżałam więc bez ruchu wpatrując się jedynie w sufit. Wtedy zadzwonił budzik. Myślałam, że łeb mi pęknie! Oszalała z bólu machałam po omacku ręką, żeby tylko wyłączyć ten cholerny dzwonek. Wstałam z łóżka, nadepnęłam na pustą butelkę i wyrżnęłam orła. Co za idiota ją tu do cholery zostawił?

Aha, no tak. Ja. Wczoraj.

Pierwsza myśl – tabletki. Apteczka była pusta. Myśl druga – kefir. Lodówka też była pusta. W akcie desperacji zajrzałam do zamrażarki. Uff, tam była jeszcze niedopita butelka z zeszłego tygodnia. Nalałam sobie dawkę do mojego ulubionego kubeczka z Kubusiem Puchatkiem i już po chwili poczułam, że odzyskuję siły. Jednak stare przysłowie „klina klinem” ma rację. W końcu nic dziwnego, przysłowia są mądrością narodów. Całe szczęście, że jestem Polką i znam akurat takie praktyczne i pożyteczne przysłowia.

Znowu schudłam! To jest coraz bardziej podejrzane. Postanowiłam, że pójdę jednak do lekarza. Ale może jutro. Na razie postanowiłam zaaplikować sobie jakąś dietę pomagającą odzyskać stracone kilogramy. Czy w ogóle są takie diety? Nie mam pojęcia. Jeśli tak, to na pewno w pismach kobiecych będzie coś na ten temat. Zbiegłam na dół, do kiosku, i kupiłam całe naręcze prasy. Nie miałam pojęcia, że aż tyle tego jest! Kto to wszystko czyta??? Przejrzałam wszystkie pisma i nic! Znalazłam mnóstwo diet, ale wszystkie odchudzające! Skandal! Doszłam do wniosku, że zaaplikuję sobie swoją własną dietę złożoną z chipsów, lodów czekoladowych i pączków. Czas był najwyższy, bo zbliżała się pora obiadu, a ja nic jeszcze nie jadłam. Znów zeszłam na dół i zajrzałam do osiedlowego sklepu – kupiłam tyle, ile byłam w stanie unieść. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wziąć lodów na patyku, zawsze to seksowniej jeść takie niż wylizywać plastikową miseczkę, ale w końcu zdecydowałam się na te w litrowych pudełkach. Po pączkowo-lodowo-chipsowym obiedzie padłam na kanapę. Nie przypuszczałam, że jestem w stanie aż tyle zjeść! Wyglądałam jakbym była w ciąży!

Nagle zadzwonił telefon. Z trudem przetoczyłam się na drugi kraniec kanapy, aby podnieść słuchawkę. To była mama.
– Eeee?… – wystękałam.
– Kochanie – mama jak zwykle była rozszczebiotana niczym wściekły skowronek. – Nie zapomnij, że jutro spotykamy się wszyscy na kolacji z okazji urodzin cioci Zosi.
– Eeee???… – odezwałam się znowu, tym razem kładąc większy nacisk na pytającą formę mojej wypowiedzi, jako, że nie miałam zielonego pojęcia, o jakiej kolacji mówi mama.
– No wiesz, w tej eleganckiej restauracji, jak jej tam… No wiesz, trzy skrzyżowania od Ciebie.
– Aaaa! – przytaknęłam ze zrozumieniem, gdyż nagle mi się przypomniało, jak to ciocia Zosia z uśmiechem zapraszała wszystkich na swoje urodziny. Fakt, że robiła to na pogrzebie cioci Magdy w niczym jej nie przeszkadzał. Od dawna się nie lubiły.
– To jak kochanie? Spotkamy się jutro, tak?
– Yyyy… – poczułam, że lody, pączki lub chipsy, albo wszystko naraz, chce się gwałtownie wydostać z mojego żołądka.
– No to pa!
Rzuciłam słuchawkę i najszybciej jak potrafiłam potoczyłam się do kibla. Zdążyłam. I całe szczęście, bo nie chciałoby mi się sprzątać pokoju.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004