23 czerwca, sobota
56, 94 kilogramów, 2 papierosy, jednostek alkoholu 0, wory pod oczami 2
Piąta rano. Jestem żywym trupem. Zaraz wychodzę do pracy.
Dwudziesta pierwsza. Wróciłam z pracy. Idę spać.
[autor: Robson]24 czerwca, niedziela
52 kilogramy, 0 papierosów, 0 jednostek alkoholu, 0 kalorii
Do jasnej cholery! W niedzielę zawsze miałam wolne, a okazało się że supermaket jest czynny i muszę iść do pracy! Co prawda pracowałam od 6 rano do 12, ale to zawsze niedziela! Po powrocie do domu wypaliłam 5 papierosów, wypiłam 3 piwa (z przeceny. Data „wyszła”), i zjadłam 3 paczki paluszków, po czym wszystko to zwymiotowałam… Idę spać. Jaka ja jestem biedna!
[autor: Quentin]25 czerwca, poniedziałek
56,15 kilogramów, 20 paiperosów, 0 jednostek alkoholu, 1469 kalorii, poważnych życiowych decyzji 1
Nie poszłam do roboty. Zadzwoniłam do kierownika i powiedziałam mu „Fuck you”. Wreszcie pięć lat nauki języka do czegoś się przydało. Odburknął mi coś, ale go nie słuchałam. Teraz siedzę w domu z kalkulatorkiem w ręce (no dokładnie teraz to z długopisem, bo sobie przerwę zrobiłam) i obliczam na przeżycie ilu dni wystarczy mi trzymanych na koncie pieniędzy. Wychodzi na to, że nie jest źle, ale i tak będę musiała policzyć to wszystko jeszcze raz dla pewności. Połowę kasy przeznaczę na alkohol i papierosy, a drugą na życie. Według prognoz optymistycznych przeżyję dwa tygodnie. Według prognoz mniej optymistycznych tydzień. Powinnam w tym czasie znaleźć jakąś pracę (przysięgłabym, że słyszałam właśnie złośliwy chichot!). No nic, wracam do liczenia.
Już wieczór. Cały dzień liczyłam i za każdym razem wychodziło mi coś innego. Ja nie wiem czy tylko ja taka dziwna jestem? Za supermarketem nie tęsknię. Trochę mnie tylko nostalgia dopadła za posadką u Pawła, ale definitywnie skończyłam z tym psychopatą! Nawet gdybym musiała się z domu wyprowadzić i zamieszkać pod mostem. Nieeee, tak źle to chyba nie będzie? Mam dziwne wrażenie, teraz to do mnie dotarło, że wczoraj czułam się taka lekka i zwiewna. Zważyłam się, ale przecież ważę tyle samo co dwa dni temu. Musiało mi się zdawać.
Oho, dzwoni telefon.
Dzwonili moi rodzice. Umarła ciotka i podobno coś mi przepisała. YUPPIE!!!!! Miała forsy jak lodu.
[autor: Quentin]26 czerwca, wtorek
57, 55 kilogramów, 9 papierosów, jednostek alkoholu 20
Co za dzień! Właściwie to już środa. Jest piętnaście minut po północy. Właśnie się obudziłam. Nie pamiętam prawdę mówiąc kiedy zasnęłam, ale coś mi się zdaje, że za dużo wypiłam. W głowie mi trochę szumi, ale nie jest źle. Źle się pisze na leżąco (no i długopis przerywa). Wstanę i napiję się jakiegoś jogurciku albo coś.
Ajjj, jak mnie boli tyłek. Dziesięć minut temu wstałam z łóżka i momentalnie zakręciło mi się w głowie i wyrżnęłam o nocny stolik. Długo się nie mogłam pozbierać, a jak się już pozbierałam i spojrzałam w lustro podnosząc koszulę nocną to zobaczyłam, że mam na tyłku wielkiego siniaka. W sumie pal go licho i tak nikt nie będzie oglądał mojego tyłka, ale siedzi się niezbyt wygodnie. Podłożyłam sobie poduszkę.
Dzień był masakryczny. Tak mnie ucieszyła wiadomość o śmierci ciotki (sorry ciociu kochana), że postanowiłam zrobić sobie jednoosobową imprezę. W końcu nie muszę juz oszczędzać – spadek na pewno będzie duży. Ciotka mnie lubiła – zawsze przychodziłam ją oblać w Śmigus Dyngus – i na pewno coś mi przepisała. Jeśli nawet dziesięć procent swojego majątku to i tak mogę już nie pracować do końca życia. No, ale miałam o imprezie pisać… nie chce mi się. Idę spać. Może jutro coś napiszę.
Podziel się tym artykułem: