Ech, po prostu ech. Człowiek czekał dwa miesiące na sieć, a kiedy się w końcu doczekał, okazało się, że i tak przez ten cały czas miał w domu piątą kolumnę, która ujawniła się zaraz po ponownym podłączeniu do sieci, człowieka owego. Mowa oczywiście o moim komputerze, który, gdy tylko do usb podpięty jest kabelek z siecią, to wyłącza się średnio co pięć minut. I to dosłownie, a nie że to jakaś metafora. Co pięć minut komp zastyga w bezruchu i trzeba go restartować, tylko po to, żeby po ponownym uruchomieniu znów paść po pięciu minutach. Sam się sobie dziwię, że taki dzielny jestem i jeszcze nic nie rozwaliłem. Na razie tylko w cichym sprzeciwie napisałem na kartce dużymi, drukowanymi literami: „KURWA!!!” i tak sobie ta karteczka leży koło mnie, jak desperacki krzyk ku przywołaniu normalności.
Nic więc dziwnego, że wyjazd na uczelnię przyjąłem z ulgą. Miałem pretekst żeby się oderwać od kompa, bo bez pretekstu to siedzę przy nim i mam nadzieję, że samo się poprawi. A przecież mógłbym wypiąć kabel od sieci (tak jak teraz; stąd w ogóle możliwe napisanie jakiejkolwiek notki bez patrzenia na pady) i wrócić do oglądania filmów i nie denerwowania się na przeciwności losu. No, ale… wsiadłem w samochód i pojechałem w siną dal. Szkoda tylko, że miałem dziś jedynie lektorat z angielskiego i znów trzeba było wracać do kompa w deszczowej pogodzie. Nawet niebo płacze nad moim nieszczęściem. Ku mojemu zdziwieniu żadna niemiła niespodzianka mnie na uczelni nie czekała. Z racji zdania wszystkich egzaminów miałem ponad miesiąc rozbratu ze szkołą i nie wiedziałem nic, a nic co się tam dzieje (tak to jest, gdy człowiek nie ma ani sieci, ani komórki), a jak zwykle w takich okazjach spodziewam się najgorszego, bo wiadomo, że los mnie nie lubi. No, ale nic takiego nie miało miejsca. Jedyna przykra rzecz jaka mnie tam spotkała, to zaliczenie kolokwium z angielskiego. Zaliczyły tylko dwie osoby z całej grupy, przy czym ja miałem najwięcej punktów więc nic dziwnego, że się ludzie na mnie jak na kujona patrzyli. Tak, to było niemiłe hehe. No co ja poradzę, że akurat odpowiadała mi zmieniona forma kolokwium, którą zaliczyłem bez sekundy jakiejkolwiek nauki. No, ale fama poszła w świat. Najpierw egzaminy, teraz angielski… tyle mi na koniec przyszło, że mnie jeszcze ludzie na przestaną lubić. Ech, a tylu miałem przyjaciół jak za plus minus sześć poprawek i jednego kolosa płaciłem 280 zeta 🙂
No, ale naładowałem akumulatory, głównie dzięki energetycznej kasecie, którą sobie przygotowałem do jeżdżenia samochodem. Dokonałem selekcji i w jej wyniku powstała taśma, przy której nie sposób zdejmować nogę z gazu (nie żebym był piratem drogowym, ale czasem mnie ponoszą rytmy), a głowa sama podryguje do rytmu. I pomyśleć, że do tej pory słuchałem w aucie Abby, Pod budą i Kultu, a konkretniej Taty Kazika hehe. No, ale teraz króluje:
(łeee, wywaliłem listę tytułów, ale może z pamięci mi się uda ją odtworzyć)
1. Blood of Heroes – Megadeth
2. Bed of Razors – Children of Bodom
3. The Power – Manowar
4. Man on the Edge – Iron Maiden
5. The Final Countdown – Children of Bodom
6. Mexican – Helloween
7. Dr. Stein – Helloween
8. Wasted Sunsets – Deep Purple
9. Silent Night, Bodom Night – Children of Bodom
10. Theology/Civilization – Basil Poledouris, „Conan the Barbarian” OST (BTW to jest kawałek, który życzę sobie, aby zagrano na moim pogrzebie)
11. Anvil of Crom – Basil Poledouris – „CtB” OST
12. Riddle of Steel/Riders of Doom – Basil Poledouris, „CtB” OST (tak, to mój ulubiony kompozytor 🙂 )
13. Power – Helloween
14. Laudate Dominum – Helloween
15. I Can – Helloween
16. Warheart – Children of Bodom
I jeszcze ze dwa kawałki, ale już nie pamiętam. W każdym bądź razie obróciłem w dwie strony dość szybko.
Podziel się tym artykułem: