A zatem zaczynam jak mnie prosił Shivo
Klecić coś, co się to akrostych nazywo.
Rym w pierwszych dwóch wersach wiem, nie jest wspaniały –
Och proszę was by nań przymknąć swoje gały.
Shivo to jest ksywa co źle się rymuje –
Tak się wytłumaczę i dalej rapuję.
Yh yhy. Yh yhy. Płytą tak zrobiłem
Co by tak jak w rapie było choć przez chwilę.
Hip hop ten czas skończyć i pisać coś z sensem:
Uśmiechnąć się czasem, albo rzucić mięsem.
Mam ja chęci szczere napisać coś z sensem
Ósmą już godzinę tak siedzę nad tekstem
Jednak nic mądrego do łba nie przychodzi
Może ten brak weny jednak nie przeszkodzi?
A może odwrotnie sprawi takie cuda –
Ledwie dwie linijki spisać mi się uda.
Uda czy nie uda – zobaczymy jeszcze
Tego wynik wkrótce na grupie obwieszczę
Krótkimi słowami: „Jam dupa nie pisarz”
I zaklnę króciutko wzorem Tomka Lisa.
Rymy nie przychodzą mi teraz do głowy
Oj mam przez to rozstrój wprost to żołądkowy.
Ślinię się z wściekłości i warczę pod nosem
Na ten twórczy zastój związany z mym losem.
Idzie się utopić z rymów prostych braku
Już niż do pisania lepszym do tartaku.
Dziołszki pewnie stwierdzą, że jestem kokietką
Ubraną dla zmyły w spodnie. I z beretką!
Żeby nikt nie poznał damskiej mej natutry.
Yh yhy, yh yhy – to płyty tortury.
Opowiem wam teraz o tej pięknej grupie,
Którą założyli trzy chłopaki głupie.
Rządzili na grupach gdzie niezadawalaj –
Ąco się tam czuli. Idea powstała:
Gdyby znaleźć grupę, gdzie nikt nic nie pisze
Lekko by im było zadbać tam o ciszę.
Ubrania cisnąć w kąt można by tam było
Tylko nago chodzić ciesząc swoje ryło.
Kiedy bowiem grupa jest całkiem prywatna
I jej spokojności nie zakłóca żadna
Anomalia obca wtedy to i nago
Każdy chodzić może. Tak sobie myśleli.
Rychło i do czynów szybko się zawzięli.
Odszukali pośród grup różnych bez liku
Smutną, pustą grupkę gdzie nie było krzyku.
Tam sobie osiedli i gadać zaczęli.
Yh yhy, yh yhy- płytę zaraz strzeli!
Ci założyciele: Quentin, Luc i Jacek
He he nie są wcale puknięci wprost w glacę.
Uprzejmie przepraszam, żem wyżej jest pierwszy
Rym jednak do „Quentin” za długo mnie męczył
Ów rym łatwo wcale nie da się utworzyć
Siebie przeto na przód zechciałem położyć.
Łatwiej było znaleźć rym mi do Kabziora.
Żalu Jacek nie masz? Nie na żale pora.
Ej Luc, ty się nie martw. Też prosto do Luca
Arcy fajny rymik szybciutko odszukać.
Że akurat padło wprost na pana Jacka
Sam to jest przypadek. Zjadłem właśnie placka.
Tłuszcz mi trochę biurko z kompem moim spryskał
Ręcznie je wytarłem- nikt mnie nie naciskał.
A sprzątać nie lubię więc taki to wyczyn
Chyba braw jest warty od członków Bocznicy?
Hej, a skąd to placek w tłuszczu umaczany?
Prosta jest odpowiedź- placek ziemniaczany.
Raz jeszczę przeproszę, tym razem za braki.
Zabrakło mi rymu, ech przypadek taki.
Ech zauważyłem ten brak ciut za późno,
By go móc poprawić. Cóż, mówi się trudno.
Rymu brak do „nago” parę wersów wyżej,
Ale mi wybaczcie. Jak nie to pogryzę!
Ładnie. Czas powrócić jest teraz do sedna
Mej o grupie mowy. Historia niejedna
I smutna i śmieszna jeszcze na nas czeka,
A im dłużej zwlekam tym dalej ucieka.
Rany Boskie! Na „ę” coś muszę skołować!
Ęce pęce? Starczy, może się spodoba.
Nie minęło dużo czasu na Bocznicy
Oraz mało wody spłynęło w Pilicy
I trójka praojców znudzonych w swym sosie
Bardzo chciała złowić jakieś nowe łosie.
A, że pomysł prosty mieli no i nowy,
Co dało w efekcie „myk” sygnaturkowy,
Hurmem rozpoczęli taką to kampanię
Mówiąc „zapraszamy tu na postowanie”
I zarazem nazwę dyskusyjnej grupy
A… no i tak dalej dodali do kupy.
Ładne sygnaturki w otchłań Usenetu
Express Outlook wysłał z postami do netu.
Mimo takich starań odzew nie był duży –
Tylko kilka osób wpadło tu z podróży.
Upolować chcieli jakieś nowe łosie
Zadrwił z nich przypadek. Ech człowieczy losie!
Albowiem miast łosia zjawił się jelonek,
Który zwał się Jaro – pseudonim K(Jelonek).
On był tutaj czwarty, za podium się znalazł
Ńm (ten wyraz to „nim”) za skórę nam zalazł
Ciągle pisząc tylko o wódce i piwie,
Znając opowieści przedziwnie prawdziwe.
Yh yhy, yh yhy – płyta się ozwała
Ćma w moim pokoju nagle przeleciała.
Ale z czasem Jaro sympatię miał naszą
Litra nam stawiając oraz zrazy z kaszą.
Ech była impreza do samego rana
Siedem flaszek wódki przypadło na pana.
Kiedy formalności były względnie z głowy
Oto się pojawił grupy członek nowy.
Robson, czy to MarkZ był ja nie pamiętam
Och proszę wybaczcie – moja pamięć mętna.
Mógł to być też Vojtas, albo i sam Addy
I mógł to być Wizard… chyba nie dam rady
Coś sobie przypomnieć więc stwierdzę ja tylko,
A stwierdzam to właśnie przygryzając Milką,
Łod pierona łosób się tutaj zjawiło
Każdy bardzo fajny – oj było nam miło.
I nie więcej ludzi niż dziesięciu było
Ech się jednak na tym to nie zakończyło.
Mimo fajnych chłopów brak kobiet nas trwożył
Niemal strach się blady na nas wziął położył.
I znów szczęście zeszło na nasz los parchawy –
Efektem Agnieszka oraz BB z Wawy.
Źle zatem nie było, były i kobiety
Ledwo dwie co prawda, ale nie niestety.
Erupcję tę kobiet Gosia umocniła
I Ewa z Katowic co się pojawiła
Dni niewiele temu z nawoływań Jara.
Zatem jest już z kobiet całkiem niezła wiara.
I do tego dodać kilku chłopów jeszcze
Efekt fajni ludzie, a nie jacyś leszcze.
Tutaj nie ma rady – wybaczyć musicie
Ominięcie ksywek, których nie widzicie.
Mógłbym tu spróbować wszystkich Was wymienić,
Ale myślę sobie trochę się „polenić”.
Miałbym ja wyrzuty, gdybym minął kogoś
Zatem nie próbuję. Nie traktujcie srogo
Ani mnie nie bijcie. Zrozumiecie liczę
Moje te problemy, o których tu kwiczę.
I gdy nam się grupa już uformowała –
A się tu zebrała śmietanka niemała
Różnych to postaci dobrych w każdej chwili –
Do pisania postów wszyscy powrócili.
A posty te były tak piękne jak Mona
Liza – w Luwrze chyba co to wystawiona.
Eseje, legendy, teksty i wierszyki
Jako żywo nawet sprytne limeryki.
Przyjemnością było postów tych czytanie
I kto je przeczytał w radosnym był stanie.
Spokój tu i cisza, spamerów tu ni ma,
A jak jakiś wpadnie, Jaro go powstrzyma.
Ćma co u mnie lata właśnie się spaliła –
Sam nie wiem czy dla niej to przygoda miła,
Ale skoro taka, jest ćmy tej natura
Milczeniem pominę, że mi cierpnie skóra
Na myśl o gorącej w lampie mej żarówce
I o tym cierpieniu, śmierci, trupiej główce.
E tam, myślę sobie nie czas się przejmować
Wielką ćmą spaloną- trza ją gdzieś pochować
I niech nikt nie mówi, że sensu w tym nie ma –
Ech piszę o niczym lecz zawsze to temat.
Mam kolejne wersy, ładnie zapełnione
Może ten akrostych pójdzie hen na stronę?
I skoro już o tym tutaj przypomniałem,
A przez to okazję sam sprowokowałem,
Ładnie się uśmiechnę do szefa Robsona
Ech Robson co na to bocznicowa strona?
Mam wierzyć, że może jakoś mi się uda
Nie tu tylko, ale do szerszego luda
Innych czytelników jakoś mi się trafić?
Ech było by fajnie! Nie ma co się trapić!
Pisać dalej o nas czas nadszedł najwyższy
I zaraz to zrobię potrzebę zważywszy
Skrobnięcia o zjeździe co to na Rysiance,
A nie nigdzie indziej odbył się wraz z marcem.
Ćma spoczęła w pokoju- to na marginesie.
Odbył się więc zatem, gdzie tak echo niesie
Rysiankowy piknik hen wysoko w górach.
Yh yhy, yh yhy – płyty uwertura.
Samo tam podejście na wiersz się nadaje
I na całą powieść- tak mi się wydaje.
A podejście było straszne moim zdaniem
Nie chcę go wspominać wolę dostać lanie.
Co chwila przystanek, wyzwisko dla Jara –
Ech mu się zebrało. Najsłabsze „fujara”.
Było jednak warto tyrać pod tą górę
Ośnieżonym stokiem w południe ponure
Spowite po niebo w mgły białym kolorze.
Ha! Były widoki – niech się schowa morze.
I można po drodze było spotkać kumpli
Vojtasa i bułkę co przed szczytem spuchli.
Oj ja się nie śmieję, bo sam byłem dętka
Jak sobie pomyślę trzęsie mi się ręka.
Ustami zaś dziwne szczęknięcia wydaję
Żyję chyba jeszcze… albo mi się zdaje.
Tak to czy inaczej byliśmy na górze,
Ogrzać się mogliśmy w schroniskowym murze.
Potem po pokojach tam się rozeszliśmy
Oraz co kto zabrał ze smakiem zjedliśmy.
Rychło czas imprezy w pokoju nastąpił.
Yh yhy – to płyta swoich dźwięków skąpi.
Mogliśmy w spokoju oddać się zabawie
Oraz karaoke- jak w Opolu prawie
W pokoju tym było. Wszyscy pieśni wyli,
A w przerwach w śpiewaniu wódkę żeśmy pili.
Ładne nasze panie – jak to białogłowy
Alkoholu nie piły- nawet do połowy
Ledwie nalanego kieliszka szklanego
Ech nie spróbowały. Ciekawe dlaczego?
Może gdzieś o ósmej, biba się skończyła
Och nas strasznie wtedy wódka wymęczyła,
Że śpiąc gdzie popadnie minęła nam nocka.
Ech jak o tym myślę kleja mi się oczka.
Drugi dzień też minął i trza było wracać
W wagonach PeKaPe. Czas akrostych skracać.
A więc skracam teraz i kończę powoli
Sił mi jeszcze starcza, ale głowa boli.
Łoj (to na ludowo) go wyślę zaraz!
O! Już jest po szóstej- godzina to stara.
Wracam więc na łono naszej ślicznej grupy,
Aby za lat kilka znów złożyć do kupy
Dalszy ciąg historii o Bocznicy losie.
Oj oj oj cholera! Coś mnie swędzi w nosie!
Dużo nawet wyszło tego akrostycha
A może -krostychu? Jak to będzie Gocha?
Mam nadzieję szczerą, że się podobało.
Skończyć coś nie mogę – choć zostało mało.
Och najgorszy koniec! Trzy wersy zostały.
Ba! Nie ma co pisać – ech to problem stały.
I to będzie koniec mojej opowieści –
Ech mam ja nadzieję, że się w posta zmieści.
Podziel się tym artykułem: