Max (Jamie Foxx) jest taksówkarzem z Los Angeles. Jeździ na taryfie już od dwunastu lat, żyjąc marzeniem o założeniu przez siebie firmy wypożyczającej limuzyny. Max to bystry i poukładany facet. Pewnego wieczoru do jego taksówki wsiada odpirzony w srebrny gajer Vincent (Tom Cruise). Podaje adres, pod który chce, aby zawiózł go Max i zaczyna grzebać coś w laptopie. Pomiędzy mężczyznami nawiązuje się rozmowa, z której po krótkiej chwili wynika pewna propozycja ze strony Vincenta. Otóż ma zamiar wynając taksówkę Maxa (z Maxem za kółkiem rzecz jasna) na całą noc. Max będzie miał zawieźć go w pięć różnych miejsc za co dostanie od ręki sześćset dolarów. Max się zgadza. Mężczyźni dojeżdżają pod pierwszy ze wskazanych adresów, Vincent wychodzi, a po chwili na maskę taksówki Maxa spada trup.
Z Michaelem Mannem jakoś tak nigdy nie było mi podrodze, a jego filmy, choć budziły powszechny zachwyt, mnie się po prostu nie podobały, przy czym „Gorączkę” [„Heat”] uważam za jedną z największych nud w historii kina. Mało znany „Manhunter” jeszcze mi się podobał, bo w końcu oparty był na książce mojego ulubionego Thomasa Harrisa, ale potem już było koszmarnie z małą przerwą na „Ostatniego Mohikanina”, który miał śliczną muzykę. Wszystko wskazywało więc na to, że i „Collateral” mi się nie spodoba – w końcu wszyscy go chwalą, a za kamerą stanął Michael Mann właśnie. No, ale nie było tak źle, ze wskazaniem na dobrze. Nie bardzo dobrze, ale dobrze.
Nie ma co ukrywać i kombinować, trza powiedzieć wprost: „Zakładnik” to dobry film jest i zdecydowanie warto go obejrzeć. Nie rozumiem co prawda zachwytów na jego temat i wysokiej oceny na imdb, ale zdecydowanie wyróżnia się na tle innych „sensacyjek” produkowanych masowo przez Hollywood. Historia, którą opowiada jest prosta i poprowadzona gładko od początku do samego końca. Brak w niej przestojów i dłużyzn i nie ma czasu na nudę. Wszystko jest na swoim miejscu i tam gdzie powinno być, a aktorzy dają z siebie wszystko. No i jest jeszcze jedna mocna strona tego filmu – klimat nocnego Los Angeles podkreślony odpowiednią muzyką. Miodzio.
Po zastanowieniu chyba jednak zmienię zdanie i wykrztuszę to, że najnowszy film Michaela Manna jest bardzo dobry 🙂 Nie zmienia to jednak faktu, że moim zdaniem byłby jeszcze lepszy, gdyby za kamerą stanął John Woo.
Podziel się tym artykułem: