Jack Morrison (Joaquin Phoenix) jest dzielnym strażakiem. Jak każdy dzielny strażak, także i Jack wyjeżdża do pożarów i gdy inni je gaszą, on biega między płonącymi szczapami i szuka ludzi, których można uratować. Podczas jednej z akcji ma chłopak pecha, bo zawala się pod nim podłoga i ląduje kilka metrów niżej pomiędzy rozszalałym ogniem. Koledzy przystępują do akcji ratunkowej, a Jack nie mogąc się ruszyć, zaczyna wspominać swoje pierwsze kroki w straży pożarnej.
Straszna nuda. Nie dajcie się zwieść trailerom i widokowi Johna Travolty w czerwonych bokserkach. FIlm generalnie opowiada o tym, że nie warto być strażakiem, co od razu pachnie bzdurą, biorąc pod uwagę fakt, że strażaków nam nie brakuje. No, a gdyby złe rzeczy działy im się w takim tempie co strażakom z jednostki numer 49, to nawet świeży dopływ żółtodziobów nie zapełniłby luki.
Tak się zastanawiam i szukam w myślach, czy było w opisywanym filmie coś ciekawego. No i znaleźć nie mogę. Travolta nie robi nic, poza tym, że pokazuje się przez parę minut na ekranie i źle wygląda w mundurze galowym, a Phoenix gra chłoptasia, który nie ma żadnej osobowości. Zresztą to nie wina jego tylko scenarzysty, który zdaje się napisał tę rolę dla dwóch osób – sieroty i dla ryzykanta. Ryzykant sierota, czyli dwa w jednym, wypada na ekranie nieciekawie. „Burn motherfucker, burn” 🙂 Film jest przede wszystkim o strażakach, ale też o pożarach. Pożary w owym filmie wyglądają nieciekawie. Ot pali się i już. OK, pewnie tak w rzeczywistości wygląda pożar, ale to jest film, a nie rzeczywistość. Troszkę przesady nie zaszkodziłoby.
Po co robić jakiś film, kiedy już inny, podobny jest zrobiony? Ano chyba po to żeby ten drugi był lepszy. „Ladder 49” nawet do pięt nie dorasta „Ognistemu podmuchowi” [„Backdraft”] Rona Howarda.
Podziel się tym artykułem: