(1997/98)
Rok dziewięćdziesiąty siódmy przyniósł mi Gusię. Pojawiła się znienacka i wszystko wskazywało na to, że chce przy mnie zostać, co mnie nie dziwiło w końcu jestem fajowy, prawda? 🙂 Tak czy siak nie musiałem się martwić, że Sylwestra w tym roku spędzę sam i z jednej strony mnie to cieszyło, a z drugiej trochę napawało obawą, bo nie miałem żadnego pomysłu jakby tu spędzić razem ten wyjątkowy podobno dzień. Na szczęście Gusia nie była z gatunku marudzących i nie oczekiwała niczego wystawnego. Zresztą znaliśmy się ledwo cztery miesiące, a tak naprawdę razem byliśmy od 26 września. Pamiętam datę, bo to Jej urodziny (hehe, byłby obciach jakbym źle pamiętał – ale któż tego dowiedzie). W każdym bądź razie Gusia sama postanowiła, że Sylwestra spędzamy w dwójkę u Niej w domu. Pasowało mi to jak diabli, bo nigdy nie lubiłem wystawnych przyjęć et cerata.
Sylwester jak Sylwester. Siedzieliśmy, pląsaliśmy, jedliśmy co tam przygotowała i upajaliśmy się winem pomieszanym z szampanem. Od tych miksów jednak nie pomieszało nam się w głowie i nie skończyliśmy jak w amerykańskich filmach okryci prześcieradłem w kształcie litery L. Koło drugiej w nocy fakt, położyliśmy się (ubrani 🙂 ) i zaczęliśmy rozmawiać o nas i tak w ogóle o życiu (choć rano nikt nie zrobił jajecznicy). Sylwester tego roku, a konkretnie ta rozmowa do białego rana były momentem przełomowym w naszym związku, który właśnie tego dnia zaczął się tak naprawdę. Dwa dni później usłyszałem od Niej pierwszy raz „kocham Cię”. Słyszałem to od Niej już wcześniej, ale tamtego dnia to Ona pierwsza to powiedziała.
I tylko, gdy wychodziłem od Niej o szóstej rano po nocy sylwestrowej, Gusia modliła się żeby mnie Jej sąsiadka nie zauważyła hehe. Przeprosiłem Ją za kłopot, a Ona mi na to, że jestem głupi, bo i tak by mnie wcześniej nie wypuściła.
Wspomnienia powrócą w notce o Sylwestrach 1998/99 i 1999/2000.
Podziel się tym artykułem: