(1998/99; 1999/2000)
O tych Sylwestrach piszę razem, bo nic ich (poza drobnymi szczegółami) nie różniło. Obydwa spędziłem jedynie w towarzystwie Gusi u Niej w domu. Mogliśmy u mnie, ale by musiała o dwudziestej pierwszej wracać 🙂 więc tak było lepiej. Dla mnie te „domowe” Sylwestry były strzałem w dziesiątkę – zawsze uważałem, ze nie ma co płacić ciężkich pieniędzy za jedną noc zabawy. W końcu nie rozmach się liczy, a towarzystwo. A towarzystwo Gusi odpowiadało mi bardziej niż najbardziej. No i nie od rzeczy był fakt, że zawsze jakieś fajne żarcie przygotowała 🙂 a ja zjawiałem się z plecakiem pełnym dziwnych kaset, których nawet jednej piątej nie zdążyliśmy przesłuchać choćby w kawałku.
Sylwester 99/00 wyróżniał się pod jednym względem – prawie nie mogłem się ruszać. To wtedy, parę dni przed przełomem roku, miał miejsce krwawy wypadek na sankach, o którym już tu kiedyś pisałem. Rozwalona, krwawiąca noga, gruuuby opatrunek co by nie przesiąkł za szybko i kłopoty z wkładaniem spodni (ze zdejmowaniem też 😉 ). Chodziłem więc niezbyt szybko starając się nie zginać lewej nogi co by opatrunku nie napiąć za bardzo, a siadałem około pięciu minut. No, ale nie mogłem opuścić przecież Sylwestra z Gusią. Zresztą specjalnie nie cierpiałem z bólu (ze wskazaniem na wcale) i tylko trzeba było bardzo uważać na opatrunek. Reszta była całkiem w porządku.
Obydwa te Sylwestry kończyły się w pozycji leżącej tak samo jak ich poprzednik – z tym, że już nie rozmawialiśmy…
Wspomnienia powrócą w notce o Sylwestrze 2000/01.
Podziel się tym artykułem: