Leci ta końcówka roku 2004 w zawrotnym tempie i już prawie, prawie na ukończeniu jest… No to zauważyłem rewelację, nikt oprócz mnie się nie zorientował na pewno! Niemniej jednak dni zasuwają mi jak TGV, a kartki z kalendarza (gdybym taki miał) zmieniałyby się jak w kalejdoskopie. Pstryk i kolejny dzień odhaczony. Narzekać nie narzekam, bo i specjalnie nie ma na co, ale jak się tak zastanowię to wychodzi na to, że między obudzeniem się, a pójściem spać nie ma więcej niż parę minut różnicy. I tylko obejrzane filmy wskazują na to, że trochę jednak więcej czasu minęło między nocą, a nocą.
A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że nie wiem o czym pisać 🙂
Znowu miałem sen niczym Martin Luther King. Po obudzeniu się byłem pewien, że nic mi się nie śniło, ale jak się tak zacząłem zastanawiać nad tym, to powoli wyłoniły się mgliste obrazy, które ułożyły się w minihistoryjkę, która senną zdecydowanie musiała być, bo takich znajomych jak ten facet ze snu, to ja nie mam. Pecha mam co najwyżej, że zamiast Winony Ryder nago śnią mi się faceci. Brrr. No, ale ubrani przynajmniej. I to dość dziwnie trza przyznać. We śnie owym wygrzebanym z zakamarków zaspanej pamięci była wielka, zielona góra. Znaczy się wzniesienie pokryte trawą, a nie stolica polskiej sceny kabaretowej. Na dole tej góry stało w rządku kliku ludzi płci nierozróżnionej, a na górze góry… Na górze góry stał facet przebrany za jakieś wielkie pluszowe zwierzątko ze skrzydłami doczepionymi do rąk. Facet/pluszowe zwierzątko zbiegał z góry na dół machając rękami i próbując się wznieść ponad stojących na dole w rządku ludzi. Niestety nie udało mu się to. Nie zmartwił sie jednak tym, bo wlazł z powrotem na górę, przebrał się w inne zwierzątko i znów zbiegł w dół machając skrzydłami. Znów wyrył w ludzi, znów wrócił na górę, znów się przebrał… i tak jeszcze kilka razy. Więcej grzechów nie pamiętam.
Podziel się tym artykułem: