Autor: MarkZ
Tadeusz swym krzykiem narobił hałasu
Wyskoczył z pościeli i uciekł do lasu,
Do lasu przyleciał potwornie zziajany,
Ale zaraz spostrzegł, że nie jest ubrany,
Więc lekko skulony, cichcem, po kryjomu
Dosyć bezszelestnie zakradł się do domu
Na spotkanie z Zosią był jednak gotowy,
Bo w ręku miał ostry kołek osinowy
„Szlachetny wybawco, Panie życia mego”
Zbliżył się Tadeusz do Podkomorzego
I spojrzał z przestrachem, bowiem z jego pyska
Wystają po bokach dwa ostre zębiska
Pojął wtedy Tadek, dlaczego i po co
Telimena głównie przechadza się nocą
Spojrzał na nich smutno i pomyslał z żalem
„Całe Soplicowo to miasteczko Salem”.
Rzucił się na Zosię z kołkiem osinowym
W drugiej ręce z młotem dziesięciokilowym
Kołek już przyłożył, lecz walnąć nie zdążył,
Bo Zosia krzyknęła: „Tadziu, jestem w ciąży!”
„Zosiu, jak się cieszę, nadeszła więc pora,
Żebyś mi powiła Tadzika Juniora”
„Nie ciesz się tak bardzo, mój miły kolego,
To nie Twoje dziecko, lecz Podkomorzego”.
I z błyskiem w oczętach na Tadka spojrzała
Jak gdyby krwi swieżej zasmakować chciała.
„Jeśli jestem we śnie”, Tadeusz się łudzi
„To chciałbym czym prędzej z niego się obudzić”.
Autor: Quentin, czyli ja
Jednak się marzenia Tadka nie spełniły,
Te krwawe historie jemu się nie śniły.
Szczypaniem w ramię jął się Tadek trudzić,
Lecz to nie pomogło – nie zaczął się budzić.
Wniosek więc był prosty: nie sen to, lecz jawa.
A to jęło Tadka przestrachem napawać.
Nie chciał być wampirem, a noc jeszcze trwała,
Więc musiał uciekać. Szansa była mała,
By mógł się ulotnić, lecz musiał spróbować.
Więc jak by to zrobić zaczął kombinować,
A że marnie jemu poszło to myślenie
Po prostu dał nogę biegnąc w las szalenie.
Zosia z Podkomorzym za nim się udali,
Lecz słońce wstawało więc zaraz wracali.
Pobiegł pan Tadeusz do miasta, na dworzec,
Aby sprawdzić pociąg – o jakiej był porze.
Pierwszy za godzinę pociąg był niestety,
Lecz poszedł do kasy, by kupić bilety.
W końcu się doczekał, bo pociąg przyjechał
I tak pan Tadeusz z ziemi tej wyjechał.
Dotarł do Warszawy. By nie mieć frasunku
Wziął w banku pieniądze ze swego rachunku.
Potem na lotnisku wsiadł on do Boeinga
I tak to poleciał wprost do Van Helsinga.
Znali się ze szkoły ze słynnym doktorem
Liczył więc na pomoc znawcy filmów gore.
Zamknął Tadek oczy, rozsiadł się w fotelu
I w takiej wygodzie podążał do celu.
Nagle dym wypelnił jego otoczenie.
Zdziwił się Tadeusz widząc to szalenie,
Jego to reakcja była odruchowa.
I uciekł do kibla, bo tam się chciał schować.
Zostawił swe miejsce z rozrzuconym pledem.
Numer tego miejsca brzmiał pięćdziesiąt siedem…
Podziel się tym artykułem: