Katowicki Spodek zamigotał światłami ze szczęścia nie mogąc ukryć radości, że w końcu przyjeżdżają po niego. Stał sobie tak w centrum od jakiegoś czasu, czekając na swoich braci, którzy mieli po niego wrócić. Tak mu obiecali. Obiecali i słowa dotrzymali.
Dzisiaj nad Katowicami wyłonił się z jesiennego nieba ogromny statek kosmiczny… Kosmici nauczeni doświadczeniami sprzed kilku lat przygotowali się dużo lepiej na tą chwilę. W radio nie słychać było żadnego newsa na ten temat – widocznie przed atakiem kosmici przejęli personel stacji radiowych; spoglądając w niebo nie widać było ani nawet kawałka potężnej machiny o średnicy kilku kilometrów – widocznie kosmici udoskonali osłony swojego statku. Ale ja się nie dałem nabrać! Świecące słońce oświetlało moją twarz, było ciepło, a ja słuchałem audycji radiowej, w której ktoś mówił, że w całym kraju deszczowo i pochmurnie. Kosmici zapomnieli, że niektózy z nas nie są debilami.
Inni też coś przeczuwali. Widziałem to wyraźnie dojeżdżając do miasta. Trzy pasy jezdni prowadzącej do Katowic były niemal absolutnie puste. Tylko ja i jakieś zabłąkane samochodziki. Mały procent tego co zwykle. A na pasach od Katowic? Nieprzerwany ciąg samochodów błyskający w podejrzanym słońcu. Samochodów pędzących na łeb na szyję przed siebie. Prowadzonych przez ludzi takich jak ja, którzy nie dali się nabrać. A ja? Ja postanowiłem być odważny i nie uciekać. „Co ma być to będzie” powtarzałem sobie w myślach, zgrywając bohatera. Przeżyłem, ale serce nieraz podchodziło mi do gardła, gdy słyszałem podejrzane szmery.
A teraz siedzę w domu. Nie włączam radioodbiornika, nie włączam telewizora. Po co? I tak nie powiedzą nic o piekielnych fajerwerkach. Poznam po łunie na północnym wschodzie, że czas minął.
Podziel się tym artykułem: