Jak rany, gdzie ja mieszkam. Tak się złożyło, że trafił mi się dzisiaj wieczorny spacerek w chłodzie i wiejącym wietrze przepełnionym zapachami stęchłej jesieni przebijającym się przez ubranie i gdy tak znalazłem się w punkcie do którego nie dochodziło żadne to a żadne światło to stanąłem i zacząłem się rozglądać. Depresyjne miejsce, ale za to jakie klimatyczne. Przede mną droga, którą porusza się nawet sporo samochodów niemal bez przerwy, za mną ciemność, po lewej ręce ruiny przedszkola, a za ruinami następna ciemność i w ogóle pola lasy, zero cywilizacji, a po ręce prawej w oddali budynek szkoły. Budynek wprost z „Zagniewanych młodocianych” czy innego „Dangerous Minds”. Ciężki, betonowy, marnie oświetlony z kratami w każdym oknie. Brakowało mi już tylko skaczących samochodów, odgłosów strzelaniny, podpalonych kubłów na śmieci i hommies z da hood pytających mnie wassup. Dziwne spostrzeżenie.
Obiektywnie rzecz biorąc to dziura jakich mało. Smętne klimaty, drogi prowadzące do samego piekła chyba, bo ciemność na ich końcach zaczynała się już po dwudziestu metrach, zero ludzi na ulicach, w oknach słabe światła i tylko ten wiatr szuuu szuuuu. Zaplątałem się na pamiętające minioną epokę blokowisko. Brrr. Kikuty ławek, huśtawki, w których huśta się wieczorami sam diabeł, zapach dziewiętnastego wieku i zapalone światła w oknach piwnic przystosowanych do mieszkania. A wśród tego doczesnego syfu nowiutka jak spod igły apteka, prawie irracjonalna w takim miejscu i o takiej porze. I nawet ludzie w jej środku jakby inni. Mistyczne przeżycie 😉 A potem kawałek dalej dom babci, którą straszono nas w podstawówce, że na jej podwórku jest studnia, a w studni leżą zgnite trupy niegrzecznych dzieci. Fakt braku w jego pobliżu jakiejkolwiek lampy nie ułatwił mi przejścia dalej bez emocji 🙂
I tylko jedno mnie zastanawia: dlaczego ja tak uwielbiam ten Ogrodzieniec, że najchętniej to nigdzie bym się z niego nie ruszał?
Podziel się tym artykułem: