Trochę powalczyłem z siecią, bo wydawało mi się, że już kumam co zrobić żeby cały czas była, ale chyba przeceniłem swoje możliwości, bo po dziesięciu minutach walki wciąż jej nie ma 🙂 Nie zamierzam jednak narzekać z tego powodu, bo już się przyzwyczaiłem do takiego stanu rzeczy, tak samo jak powoli przyzwyczajam się do tej czarnej klawiatury, na której w ciemności nie widać klawiszy. Znaczy klawisze widać, tylko nie widać jakie są na nich literki. A jako, że nie umiem pisać bez patrzenia na klawiaturę to łatwo nie jest… Ooo, jest sieć. Czyli jednak umiem z nią walczyć. Ha! Uważam to za duży sukces zważywszy, że transfer jest teraz bardzo fajny (tak mi się wydaje z doświadczenia 🙂 bo jeszcze nie sprawdzałem), a mimo tego ikonka w rogu ekranu uparcie twierdzi, że nie mam połączenia z netem. Zawsze miałem dziwny komputer…. No, ale skoro sieć jest to jeszcze wstrzymam stukanie tej notki zostawiając to sobie na późniejszy wieczór. Na razie czas nadrobić zaległości w kontaktach „międzyludzkich”.
No dobra. Mam trochę czasu, bo czekam na tolę co by pograć w literaki. Co prawda jak znam życie zaraz przyjdzie, bo akurat zacząłem pisać, ale jakby nie było to nie będę pokrzywdzony – albo napisze blogową notkę, albo pogram sobie w literaki. Na g-g akurat nie mam żadnej rozmowy więc spokojnie mogę pisać. Co prawda jest Kropeczka i mam ochotę do Niej zagadać, ale postanowiłem zobaczyć czy Ona zagada mnie. Jestem dostępny więc wiadomo, że jestem 🙂 Może mnie zagada, może nie – się zobaczy. Ja nie będę się odzywał, bo nie chcę Jej tak sobą co trochę męczyć, wszak gdyby chciała gadać to by się odezwała… W międzyczasie tola znikła z gadu więc granie w literaki też chyba odchodzi w przeszłość. Zresztą mam czas, mogę poczekać.
Chciałem sobie dzisiaj pograć w piłkę, ale znów na boisku nie było ani żywej duszy. Nie wiem co się stało ze wszystkimi. Jeszcze przed moimi urodzinami graliśmy co parę dni (co prawda na małym boisku, ale zawsze), a od czasu urodzin nie zagrałem w piłke ani jeden raz. Boisko zaczyna zarastać trawą… Smutne to trochę, że tak się wszystko skończyło, przecież od czterech lat graliśmy tam regularnie, a teraz nie możemy się zebrać. No może ludzie czasu nie mają, bo to poważne chłopy tam grają, ale bez przesady. W końcu tylko jeden z nich został ostatnio ważnym panem dyrektorem (mój najlpeszy kupmel od podstawówki nawiasem mówiąc – wkurzam się, że nie mam sumienia jakoś wykorzystać tych znajomości 🙂 choćby bilety na friko załatwić na zamek, bo on teraz dyrektoruje na ruinach; no ale nie jestem z takich co to nie odzywa się przez dłuższy czas, a przypomina o sobie dopiero wtedy, gdy ma jakiś interes), a drugi zasiada w Radzie Miejskie. Pozostała reszta raczej niewiele zmieniła w swoim życiu od zeszłego roku. No jeden się ożenił, poza tym już dwie nogi „załatwił” na graniu w piłkę więc to go choć trochę usprawiedliwia. A co z resztą? Smutno tak jechać na boisko poubieranym w sportowe ciuchy, dojeżdżać na miejsce, a tam pustka i tylko wiatr się goni między bramkami. To kiedy będą grali? Jak będa mieli pięćdziesiąt lat, albo jak będzie zima? Jeden jest tylko tego pozytyw – nie wykończę sobie korków, które już się z deka rozwalają. Co prawda Umbro jest Umbro, ale trzyletnie granie w piłkę nieraz w skrajnie różnych warunkach musiało dać im w kość.
Wczoraj, żadna nowość, znów popadłem w melancholię i przykro mi się zrobiło… Dobrze, że siedziałem za kanapą i nikt mnie nie widział, bo by pewnie pomyśleli, że mam jakieś kłopoty na studiach (u mnie w domu to myślą, że jest tylko jeden powód złego samopoczucia). A ja tymczasem oglądałem ze starszą i z babcią kasetę z wesela na której moi starzy byli jakiś czas temu. Sentymentalny się chyba robię na starość (zawsze byłem sentymentalny, ale zwrot „sentymentalny się robię na starość” ładnie brzmi i pasuje do tytułu tej notki, który zresztą został nadany specjalnie żebym mógł tak napisać jak napisałem; poza tym tytuł ów przyciągnie na pewno Joasię 😉 )… Teraz to mi już dawno przeszło, a i humor mam normalny więc nie będę smęcił za dużo na ten temat tak jak miałem w zamiarze wczoraj więc raczej dawka emocji zawarta w tym akapicie będzie do zniesienia dla średnio wytrzymałego człowieka. W każdym bądź razie jakoś przykro mi się zrobiło jak patrzyłem na uśmiechniętego pana młodego (taaa,wiem, ze zaraz mu proza życia dopierdoli :)) ) no i na szczęśliwą pannę młodą. Zresztą panna młoda wyglądała olśniewająco – no ale mnie się podobają chyba wszystkie panny w okularach 🙂 i aż przyjemnie było na nią patrzeć. No i tak sobie śledziłem zapis video z tego całego dnia i niepotrzebnie myślałem o pierdołach. Wiem dobrze, że jeszczenie dorosłem do ślubu ani ni emam ochoty stawać na ślubnym kobiercu, ale taka disco-polowa propaganda robi swoje. No, bo nieuchronną wydawała się myśl, czy kiedykolwiek znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ze mną spędzić całe życie – ktoś tak zdesperowany, że w obliczu księdza i całego kościoła pełnego rodziny powie „Tak”. Na razie się na to nie zanosi, a myśl o tym, że kolejni znajomi będa mi podsyłać kasety ze swoim ślubem do oglądanięcia przyprawia mnie o smutne myśli. Bo i pal sześć parę młodą, ale pełno tam też było uśmiechniętych par i takich tam pierdół… a ja nawet nie miałbym iść z kim na takie wesele. Choć z drugiej strony wydarzenia ostatnich miesięcy przekonały mnie, że więcej kłopotu jest, gdy ma się z kimś iść, ale to nie temat do bloga. Może po prostu trzeba dobrze wybrać… A na tym weselu był jeden mój dość bliski krewny, facet po 40tce, który chyba jako jedyny był tam bez pary. Zobaczyłem się oczyma wyobraźni piętnaście lat później na jego miejscu no i mi oczy wypiękniały – podobno są piękniejsze jak są wilgotne ;)) No, ale z drugiej strony on już był żonaty, ale mu się odmienił światopogląd…
Morału nie będzie, bo mnie Robson zagadał 🙂
Podziel się tym artykułem: