Jednym z podstawowych problemów, z jakim musi mierzyć się found-footage (szalenie modny wciąż gatunek filmowy, który opiera się na filmowaniu z ręki wszystkim tym, co nadaje się do filmowania – to jakby ktoś nie wiedział, zdarzają się pewnie tacy, co to przypadkiem tu zajrzą) jest odpowiedź autorów filmu na jedno zajebiście ważne pytanie:
Po jaką cholerę oni to cały czas filmują?
W Mockingbird ten problem teoretycznie nie istnieje i to jedyny plus tego filmu.
Jest rok 1995, co ważne jedynie z tego powodu, żeby reżyserowi odpadł problem komórek itp. Oto pod drzwiami czterech randomowo wybranych osób pozostawione zostają kamery wideo. Każda z tych osób ostatnio uczestniczyła w jakichś loteriach, stąd ich przypuszczenie, że mieli szczęście i wygrali. Nie zastanawia ich, dlaczego te kamery są już włączone na nagrywanie, tylko cieszą się jak kretyni z uśmiechu losu. Dość szybko odkrywają dołączoną do pakietu kasetę wideo z niepokojącym nagraniem oraz wiadomością, by cały czas filmowali dostarczoną im kamerą, bo jak przestaną to zginą. Inna sprawa, że kamer nie da się wyłączyć, więc problemu póki co nie ma.
Rozwiązanie found-footage’owego problemu, jak widać, jest tu proste – czemu filmują? Bo im ktoś kazał. Szkoda tylko, że nagraniom brakuje konsekwencji – o wiele lepiej byłoby, gdyby poszczególne sceny kręcone były jednym ujęciem. Ale nie, w przekazach obserwowanych w filmie jest całe mnóstwo cięć, które psują osiągnięty efekt. Tyle, że to akurat najmniejszy problem.
Dlaczego seans Mockingbird to strata czasu
Żeby widz się nie nudził, scenarzysta filmu wymyśla swoim bohaterom różne zadania, jednocześnie prześladując ich niewidocznym, ale wrednym napastnikiem. Jest w tym jakiś zamysł, ale niestety całość przypomina trochę lepszy film amatorski, a po seansie jest jasne, że opowiedziana historia jest zupełnie nierealna. Ciężko byłoby ją ogarnąć przy stanie dzisiejszej techniki, a co dopiero w 1995 roku. Całość nie jest długa, około 75-minutowa z czego parę minut trzeba odjąć na pojawiające się co jakiś czas śródtytuły. A między nimi to już standardowe horrorowe zagrywki i bohaterowie, którzy są jeszcze głupsi niż standardowi bohaterowie horrorów. Szczególnie wnerwiający jest klaun, który miota się między byciem kretynem, a normalnym smutnym kolesiem, który jedyne co zaliczył to jakiś przedmiot w szkole.
A potem pojawia się najbzdurniejsze z tego wszystkiego – zakończenie. Całość to niestety zawód, bo po reżyserze/scenarzyście Bryanie Bertino można było się spodziewać więcej. W końcu zrobił już całkiem w porządku Nieznajomych z Liv Tyler. Inna sprawa, że Mockingbird leżał przez lata na półce czekając na premierę i chyba nie było w tym przypadku.
(1946)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Czworo bohaterów musi nagrywać wszystko co im się przydarzy na kamerę wideo, bo inaczej zginą. Twórcom udało się rozwiązać jeden podstawowy problem found-footage'y, ale przy okazji narobili kilkanaście innych.
Podziel się tym artykułem: