plakat serialu cbs zoo na podstawie powieści Jamesa Pattersona recenzja
Zoo-bacz to! ;)

Kasa, misiu, kasa – ZOO, 1×01

„Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz” mówi znane przysłowie. W przypadku nowego serialu stacji CBS bardziej pasowałoby powiedzenie mojej babci: „Jak się nie ma miedzi, to się na dupie siedzi”. #wPunkt

Film czy serial to taka bestia, która oprócz jakiejś fajnej fabuły, przemyślanego scenariusza czy rzucającego na kolana aktorstwa musi też przy okazji wyglądać. Na film/serial musi się fajnie patrzeć, bo gdyby chodziło tylko o np. muzykę to wystarczyłoby kupić płytę z soundtrackiem. A tylko o fabułę to wystarczyłaby książka. Ruchome obrazki wynaleziono w tym celu, by dać widzowi (nieprzypadkowa nazwa) coś, co uzupełnia dźwięk i intrygę przy okazji zastępując wyobraźnię. Czasem zderzenie wyobraźni z tym, co widzimy okazuje się bolesne.

Bolesne w przypadku ZOO, bo o tym serialu mowa, okazuje się może i nie zderzenie oczekiwań ze stanem faktycznym, co sposób wizualizacji podejmowanego przez serial problemu. To podstawowy kłopot ZOO – prosty fakt, że opowieść o buncie zwierząt po prostu musi też dobrze wyglądać. A jeśli nie wygląda, to choćby cała ekipa stanęła na głowie i zaczęła czarować, nie będzie suspensu w scenie, w której bohaterów atakują słabo animowane lwy, bądź jeszcze słabiej wstawione na greenbox. No też lwy :P. Wyjdzie z tego jedynie jakaś umowna scena, w której reżyser mruga do widza okiem i mówi: „Staraj się nie patrzeć na to, że kiepsko to wygląda. Postaraj się wczuć i wyobrazić sobie, że atakują cię lwy, a nie lew animowany i powielony w programie komputerowym”. Ale tak prosto to było może ze dwadzieścia lat temu. Teraz widz ma wymagania (i słusznie, kino/telewizja ma już sporo broni w swoim arsenale, dzięki której fajnie potrafi przenieść na ekran praktycznie wszystko) i umownym lwem go się nie kupi. Dlatego z mojej strony sprawa jest prosta: nie jesteś w stanie czegoś pokazać tak jak powinno to wyglądać – nie pokazuj tego. Zrób serial, w którym koledzy gadają ze sobą przez cały odcinek.

Twórcy ZOO nie potrafili jednak zaakceptować swoich ograniczeń i oprzeć się pokusie przeniesienia na mały ekran powieści Jamesa Pattersona (tak, ten Patterson od Aleksa Crossa) i Michaela Ledwidge’a. Fabuła serialu opiera się na prostym pomyśle: co by było, gdyby kiedyś zwierzęta zwróciły się przeciwko ludzkości? No byłoby kiepsko, to na pewno. Serial nie pozostawia ku temu żadnych wątpliwości. Ww. lwy atakują zarówno sympatycznych naukowców na sawannie w Botswanie, jak i biegają po amerykańskim mieście po uprzedniej ucieczce z ogrodu zoologicznego. Na ich tropie jest młoda dziennikarka, która dziwne zachowania zwierząt łączy z niedawną zmianą dostawcy pożywienia do zoo. Według niej, nowa karma może być odpowiedzialna za nieprzewidywalne zachowanie zwierząt.

W pilocie wyłożono już chyba wszystkie karty na stół i nie zostaje nic więcej do odkrycia. Wraz z upływem kolejnych odcinków powinien dokonać się więc jeszcze wyraźniejszy podział na linii Ludzie/Zwierzęta, a dla tych pierwszych pewnie rozpocznie się gra o przetrwanie. Czyli zupełnie coś takiego jak w The Walking Dead tylko zamiast zombiaków zjadać nas na śniadanie będą zwierzaki.

I nie byłoby to jakimś wielkim problemem, gdyby serial został zrealizowany na poziomie The Walking Dead. Ale nie jest i nawet ciężko się temu dziwić. Bo co innego charakteryzacja żywego trupa, a co innego animowany dziki zwierzak, czy choćby żywy, ale ukryty za niewidoczną szybą. Taką iluzję dałoby się utrzymać jedynie do pierwszych sekund konfrontacji. A potem to już śmiech na sali, który całkowicie przekreśla ten serial, nieważne czy oprócz tego jest zły, dobry, sztampowy, oryginalny, łotewer.

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl